wtorek, 4 września 2012

X. Happy Birthday, Carmen!



Carmen

- Pawciu, mógłbyś już przestać? 
- No ale dlaczego? Nie podobają ci się moje żarty? 
- Brzuch mnie już od śmiechu boli, głuptasie. 
- Serio?? 
- Serio, serio - kolejna salwa śmiechu. Moje mięśnie wołały o litość. 
 Weszliśmy do jadalni, a tam ciemno jak nie powiem gdzie. 
- Brakło prądu czy jak?- zastanawiał się głośno Łukasz. 
- No i masz. Trzeba chyba po elektryka zadzwonić. - odezwał się Pablo. 
- Myślisz? To może my pójdziemy zobaczyć co się stało,  a Ty na nas poczekasz. 
- Chyba sobie żartujecie. - oburzyłam się. 
- Tylko nie mów, że się boisz ciemności. 
- Kpiny sobie urządzacie? Jasne, że nie! 
- Na pewno? 
- Nooo. 
- Dobra, to my wracamy za 5 minut. 
- Rzeczywiście zabawne. 
 - Niespodzianka!!

Stałam tak na środku jadalni i nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Aż miałam ochotę się uszczypnąć czy aby przypadkiem nie śnię. Wszędzie wisiały serpentyny i balony. Stoły były poustawiane inaczej niż zwykle. Byłam taka szczęśliwa w tym momencie, że zapomniałam o codziennych troskach, liczyło się tu i teraz. Bardzo było mi miło, że o mnie pamiętali. Chociaż nie musieli urządzać aż takiego przyjęcia niespodzianki. 
Kiedy Misiek zaczął śpiewać sto lat w moich oczach pojawiły się łezki, ale były to łzy szczęścia. Tak wzruszyłam się tak ładnie mu to wychodziło. Na końcu teatralnie się ukłonił, a cała reszta zaczęła bić gromkie brawa. Podeszłam do niego i się tak najzwyczajniej przytuliłam. 
- Dziękuję Miśku.
- Ależ nie ma za co Carmelku. Dla ciebie zawsze. - uśmiechnął się tak ładnie i dostał za całokształt buziaka w policzek. 
- No dobra, koniec już tych czułości. - oznajmił Zibi i chciał dokończyć, ale mu przerwałam. 
- Czy Ty zawsze musisz być wredny nawet dzisiaj?! - Może wydawało mu się,  że popsuje to wszystko co przygotowali, a w dodatku jeszcze mój świetny humor. 
- Że niby ja, tak?! 
- Nie, ten co stoi obok. - powiedziałam z ironią w głosie. 
- Dobra, koniec tych sporów, czas na imprezę. - krzyknął Krzyś, a Coralgol zapodał muzykę. 



Zuza

Po całym dniu przygotowań, lataniu z góry na dół i z dołu na górę, byłam totalnie wykończona. Teraz dochodzę do wniosku, że opłacało się, chociaż moje nogi błagały o litość. Wszystko zostało dopięto na ostatni guzik i odbyło się bez większych komplikacji czy nagłych wypadków. No jeśli odliczymy te kilka potłuczonych talerzy (swoją drogą brawa dla Kubiaka), stosy naczyń do zmywania i krojone naprędce ciastko, kiedy to ucierpiała na tym moja ręka z troską i dokładnością owijana bandażem opatrunkowym przez samego Bartmana. Szok? Też tak to odbierałam, ale widocznie nie taki Zbyszek zły jak go malują. Szkoda, że ta sytuacja nie zmieniła mojego negatywnego nastawienia do niego, a chyba na to trochę liczył. Naważył sobie piwa, to musi go teraz wypić, ja nie miałam zamiaru mu niczego ułatwiać. 
Nie odkupił swoich win nawet tą niespodzianką, która podobno wyszła z jego inicjatywy. Zachowanie chłopaków już od początku spotkania było co najmniej podejrzane. 
Te cwaniackie uśmieszki i porozumiewawcze spojrzenia z każdą chwilą upewniały mnie, że znów coś knują. 
- No powiedzmy im wreszcie. - poprosił Michał pozostałych, kiedy razem z Carmen usiadłyśmy przy stoliku i nieugięcie postanowiłyśmy, że nie ruszymy się z miejsca dopóki nie wyjawią nam tej tajemnicy. 
- Uznaliśmy, że dzisiaj jest najlepsza okazja, żeby wam o tym powiedzieć - zaczął Bartek, a reszta dołączyła do niego ustawiając się przed nami niemalże w równym szeregu. - Mamy nadzieję, że się ucieszycie, a jeśli nie, to też będziemy musieli z tym żyć. 
Chyba nie muszę mówić, że targały mną sprzeczne emocje, a przez głowę przelatywało milion myśli na mikrosekundę, co oni mogli znowu wymyślić. Sama nie wiem czemu, ale żołądek podchodził mi powoli do gardła, a moment, kiedy Kurek jeszcze zwlekał i specjalnie przeciągał, by zrobić nam na złość, dłużył mi się niemiłosiernie. 
- Lecicie z nami do Japonii! 
- Co? 
- No, zabieramy was na Puchar Świata! 
Naprawdę potrzebowałam tego, żeby ktoś jeszcze raz powtórzył to zdanie, by upewnić się, że jednak z moim słuchem jest wszystko w porządku. Gdy już byłam w stu procentach pewna, że to nie jest jakiś głupi żart z ich strony, chciałam się śmiać, płakać i skakać z radości jednocześnie, ale zamiast tego zerwałyśmy się natychmiast ze swoich miejsc, by każdego z nich po kolei wyściskać i podziękować. 
Kiedy już myślałam, że to koniec mojej przygody z polską reprezentacją i za kilka dni miałam wrócić do domu, by zacząć nudne życie studentki, okazało się, że to, co przeżyłam do tej pory, to tylko namiastka tego, co mnie jeszcze czekało. 

  


Carmen

Stół był trochę a’la szwedzki. Każdy brał co chciał. Szampan musiał być obowiązkowo. Każdy dostał po lampce owego napoju  z bąbelkami, by wznieść toast, a potem już harce, tańce. Niedługo później ustawił się kordonek bądź sznurek - jak kto woli - osób z prezentami, rzecz jasna i życzeniami. Nie musieli aż tak się wykosztowywać, zwykłe życzenia wystarczyłyby. W tle leciała muzyka. Jako pierwszy ustawił się Zibi: 
„Rośnij duża, dzielna, zdrowa, w 100% odlotowa.
Nie zaglądaj do kieliszka, bo Ci będzie grała kiszka.
Teraz coś dla Twojej główki, by nie było z niej makówki:
śmiej się dużo, ucz się mało, na klasówkach ściągaj śmiało.
Bądź pomocna jak komputer, szybka jak japoński skuter.
Te życzenia są dla Ciebie, abyś czuła się jak w niebie.” 
- Bardzo ciekawe życzenia. Dziękuję. 
- Polecam się na przyszłość - pocałował moją dłoń i wręczył prezent, a następnie usunął się w głąb sali, ustępują tym samym miejsca Kubiemu. 
„Niech Ci słonko ciepło gra, niech Twój uśmiech długo trwa, 
nie trać swej wesołej minki, bo dziś są Twoje urodzinki.” 
- Kochani wszyscy jesteście.
I tak każdy po kolei składał życzenia i wręczał prezent. To był bardzo miły moment. 
- No to może teraz pochwalisz się co dostałaś?- zachęcał Michał. 
- Zobaczymy. 
  
Przystąpiłam do odpakowywania prezentów. Dlaczego oni nie mogą nic skromnego kupić?! Nie żebym była wybredna , ale nie lubię jak ktoś kupuje mi drogie rzeczy. 
- Nie musieliście się tak wykosztowywać. 
- Drobiazg. 
- No właśnie nie.
- Nie marudź.
  
-Trzynastkę już masz, szesnastkę też, to teraz dziewiątka do kolekcji, by się jeszcze przydała - powiedział ktoś z głębi sali, a dokładniej Rucy. Zibi spojrzał na niego i na mnie po czym wyszedł z pomieszczenia bez słowa. 
- I weź go tu człowieku ogarnij… 
  
Od Krzysia była koszulka z podpisem i specjalną dedykacją: 
 „ Dla naszego cudownego Karmelka, któremu z twarzy nigdy nie schodzi uśmiech. Jest takim naszym promyczkiem. Reprezentacja bez niej to nie ta sama reprezentacja. Nie zapominaj nigdy o swoich przyjaciołach i zawsze się uśmiechaj”. 
  
  
Od tatusia nowiutkie autko, a mianowicie nowy  czerwony land rover. 
Misiek podarował mi dwa bilety na wycieczkę do Australii.
- Ciekawe kogo ja tam zabiorę? 
- Ja jestem chętny! 
- Jak się Iwona zgodzi, to możemy pogadać Krzysiu.
- No to może Zbyszka zabierzesz? 
- Żeby mi życie umilał? 
- Oj tam, nie taki zły jak go malują… 
  
Coralgol i Możdżi podarowali mi szybki kurs nauki japońskiego. 
- Chłopaki, a z kim ja się go mam uczyć? 
- No jak to z kim? Z nami. My jesteśmy najlepszymi nauczycielami!- zakomunikowali równocześnie. 
- Trzeba było tak od razu, krzaczki nadchodzimy!- wszyscy zaczęli się śmiać.  
- Przyda ci się.- powiedział Marcin 
- I to jeszcze jak!- zawtórował Michał 
- Żeby zostać poliglotką?- kolejna salwa śmiechu coś czuję, że dzisiaj już tak zostanie. 
  
Zibi okazał się bardzo pomysłowy. 
- Rozumiem, że jedziesz tam ze mną? 
- Przyznam, że o tym nie myślałem, ale skoro proponujesz to nie wypada odmówić. 
-Witaj przygodo w SPA 
- Ale wiecie, żeby się tam nic nie wydarzyło takiego - odezwał się jak zwykle najmądrzejszy Bratek. 
- Człowieku za kogo ty mnie masz. Za jakiegoś sadystę, albo kogoś gorszego? 
Piter to się dopiero postarał. 
- Fajnie, bo będę miała w końcu z kim grać 
- A ja to niby co? 
-Oj Bartuś, ty też i Paweł, no i wszyscy, ale wiesz Piotrek jest specjalistą od tego. 
  
Reszta prezentów też był świetna: 
Bratek i Kojot - zapas Monte, ale pod warunkiem dzielenia się z nimi. 
Kosa - perfumy z Pumy. Trzeba przyznać, że chłopak się zna i trafił w mój gust. 
Wiśnia - ulubione płyty z muzyką. 
Rucy i Zati - zestaw książek, żeby mi się nie nudziło. 
Stryj - kurs windsurfingu. To jest to co uwielbiam 
Olek, Rafał i doktor Sowa – podróż po Europie, Jarząbek oznajmił że zabiera się ze mną. 
Jamal i Jarząbek - kufer z kosmetykami .
  
Wszystkim bardzo podziękowałam. Zaskoczyli mnie i to bardzo. Nie spodziewałam się aż takiej imprezy. Strach pomyśleć co moi włoscy przyjaciele wymyślili. Zabawa trwała w najlepsze każdy bawił się świetnie. Wyszłam na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. 
- I jak podoba się przyjęcie? 
- I to jeszcze jak! Oj tatusiu, też brałeś udział w tym niecnym planie. 
Nic nie powiedział tylko się uśmiechnął. 
- Giulio i Petro dzwonili z życzeniami 
- A mama? 
- Jeszcze nie… 
- Nie martw się, na pewno zadzwoni - mówił to z pewnością w głosie, ale chyba do końca sam w to nie wierzył. 
- Cristo dzwonił z całą resztą oczywiście i stwierdzili, że jak będę we Włoszech to odbijemy to sobie i pójdziemy do klubu się wyszaleć. Ale to chyba za rok albo w grudniu po południu. 
- Nie będzie tak źle. Może wcześniej niż myślisz odwiedzisz swoich przyjaciół. Widzisz jak wszyscy o ciebie dbają, a mówisz, że nikt Cię nie kocha. Jest wręcz odwrotnie.
- Tak, mam najlepszych przyjaciół na świecie, ale jest ich dość sporo.
- Przynajmniej mieszkają w różnych zakątkach świata.
- Są plusy i minusy. 
- Tutaj się ukrywacie - dołączył do nas stryj. 
- Jeszcze raz dziękuję za prezent jest idealny. 
- Stary wujcio wie co jeszcze jest modne i co uwielbia jego chrześnica. 
- Nie jesteś taki stary.  Po prostu przeżywasz drugą młodość. 
- Zobacz bracie, jaką mamy tutaj ekspertkę. 
- No, właśnie widzę - zaczęliśmy się śmiać, a po krótkiej chwili wróciliśmy na dalsze party. 
  
  
  
Zuza

Podczas gdy inni doskonale bawili się przy hitach karaoke i co chwilę ktoś nowy męczył mikrofon, ja postanowiłam odpocząć i usiadłam przy jednym ze stolików w kącie jadalni. Ciągle nie mogłam oswoić się z myślą, że już za kilka dni wyjeżdżamy do Japonii, a ja będę mogła dalej obserwować wszystkie przygotowywania siatkarzy i oglądać mecze z trybun. Przez ten czas spędzony w Spale przyzwyczaiłam się już do obecności tych zakręconych wariatów z całej kadry i trudno byłoby mi się z nimi teraz rozstać. Chociaż jednemu to już dawno z chęcią pomachałabym białą chusteczką na pożegnanie. 
- Jak ręka? - zapytał, dosiadając się do mnie gdzieś pomiędzy „Idę na plażę”  a „Jesteś szalona”, gdy teksty tych piosenek i tańce chłopaków wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Uniósł moją dłoń, oglądając ją z każdej możliwej strony i sprawdzając czy opatrunek, który mi wcześniej założył, na pewno dobrze się trzyma. 
- Do wesela się zagoi. - mruknęłam, cofając rękę. Obecność Bartmana znowu mnie irytowała, zawsze zjawiał się tam, gdzie najmniej się go spodziewano, a co najgorsze, nawet gdy nie był mile widziany. 
- Dlaczego jesteś taka niemiła? 
- Dlaczego jesteś taki upierdliwy? - odbiłam piłeczkę.  
- O samego początku coś do mnie masz. Nie można z tobą normalnie porozmawiać. - zarzucił mi. 
Patrzcie go! Teraz próbuje wykręcić kota ogonem i zaraz okaże się, że to ja jestem ta zła. 
- Chciałem... 
- Słuchaj! To tobie od pierwszego spotkania z nami coś ciągle nie pasuje. To ty masz zawsze jakieś bezpodstawne pretensje i ciągoty. Traktujesz mnie jak kogoś gorszego, a co ważniejsze oczekujesz ode mnie teraz niemożliwego. Zachowuj się normalnie, bądź miły, to odwdzięczę się tym samym. Ten system działa w obie strony. Zastanów się nad tym co robisz, a może kiedyś nawet zostaniemy przyjaciółmi. Teraz nie widzę takiej możliwości. Przykro mi. 
Strasznie na niego naskoczyłam i czułam się z tym okropnie źle, a jego wyraz twarzy jeszcze upewnił mnie w przekonaniu, że nie powinnam tego mówić. Miałam poczuć się lepiej, bo od dawna chciałam mu już to wszystko wygarnąć, ale nie ulżyło mi ani odrobinę. Niesiona wyrzutami sumienia i własną głupotą wyszłam z sali, mając jego spojrzenie na plecach. I z całą pewnością to jeszcze nie był koniec konfliktu na linii Zuza - Zbyszek.   

  
Carmen

Wszyscy bawili się w najlepsze. Przynajmniej tak mi się wydawało, do momentu, kiedy zobaczyłam jak Zuza i Zbyszek po raz kolejny drą ze sobą koty. Miałam nadzieję, że zakopią topór wojenny chociaż na wyjazd do Japonii. Mówię to ja, która ma takie same uprzedzenia do Zibiego. Wyszłam za nią bo chciałam porozmawiać i poniekąd pogodzić ich ze sobą. 
- Zuz zaczekaj! Co się stało? 
- Nic. 
- No przecież widzę, powiesz mi czy mam iść zapytać Zbyszka? 
- Mam go już serdecznie dość. Ciągle ma jakieś pretensje i nic mu wiecznie nie pasuje. Niedługo będzie mu przeszkadzać, to, że za głośno oddycham!  
- Nie moglibyście żyć w zgodzie, tak jak fauna z florą? 
- Chciałabym, ale z nim widocznie się tak nie da. A tak w ogóle... To dlaczego ty go bronisz? - zarzuciła mi.  
- Wiem, sama nie jestem lepsza. Może zabrzmi to głupio, ale go lubię pomimo jego złośliwości. To jak zrobisz to dla mnie i pogodzicie się? 
- Mogę to zrobić tylko ze względu na dzisiejszy dzień, ale od jutra nie odezwę się do niego ani słowem. I gwarantuję, że piekło prędzej zamarznie niż ja polubię tego niezrównoważonego człowieka.
  


Zabawa trwała do białego rana. Niedługo szykował się lot do Japonii. Nieźle sobie to wykombinowali, z szybkim kursem tego języka. Przyda się, jeśli nie dogadamy się po angielsku. Wracamy wszyscy do swoich pokoi zmęczenia, ale szczęśliwi. 
- Musimy to powtórzyć - komunikuje Igła. 
- I to koniecznie - odzywa się Zibi. - A teraz dobranoc paniom. - Żegna się z nami całusem w policzek, co nas trochę zaskakuje. Następnie wchodzi do siebie i tyle go widzimy. 
- Coś grubszego się nam tutaj kroi - mówi Pit, który jest już nieco podchmielony. 
- Co będziemy kroić?- pyta kolegę z pokoju Bratek. 
- Wiecie co, może połóżcie się spać. 
- To jest bardzo dobry pomysł. - mówi Łukasz, po czym się do mnie przytula i ciągnie chłopaków do pokoju. Tak, komicznie to wygląda. 
  
- Dzisiejszy dzień dostarczył nam wielu wrażeń. Tych złych i dobrych, ale i tak was kocham! - mówię do Zuz. Przytulam ją, po czym kładę się na łóżku i zasypiam. 
Niestety nie dane nam jest długo pospać, bo do naszego pokoju z impetem wpadł Rosso. My z Zuzką skoczyłyśmy od razu na równe nogi. 
- Co się tutaj dzieje?- pyta Zuzia zaspanym głosem. 
- Bartek mnie goni z mieczem świetlnym. - nasze oczy zrobiły się jak pięciozłotówki z niedowierzania. 
- Matko, co wyście brali? Tam nikogo nie ma. - I jak an zawołanie do pokoju wpadł Bratek z kijem od szczotki, który miał być tym mieczem. 
- Abrakadabra jutro będziesz kojotem - mówi do Kuby i udaje, że czaruje. 
- Dobra, koniec tych cyrków. Idziecie spać i to w trybie natychmiastowym. Już was nie ma - wygoniłam ich, a sama położyłam się z powrotem na łóżku. 
- Aż strach pomyśleć co będzie w  Japonii…- dodaje Zuz i zasypiamy z nadzieją, że nic i nikt już nam nie przeszkodzi w spaniu.