sobota, 23 lutego 2013

XIV. Teraz to już po jabłkach.


Carmen

Trening przebiegał bez zakłóceń. Dzisiaj wszyscy wyjątkowo byli ochoczo nastawieni na współpracę jak nigdy. Siedziałyśmy z Zuzą na widowni i oglądałyśmy popisy słynnego pana Zbigniewa.
- Może skończyłbyś już te swoje harce? Ja chcę jeszcze pożyć! — zarzucił atakującemu zniesmaczony libero.
- Wielkie mi mecyje, od czegoś tutaj jesteś, więc nie marudź. A może po mamusie zadzwonić żeby synusia za rączkę potrzymała? — ripostował batman ale był to cios poniżej pasa.
- Patrzcie jaki mądrala od siedmiu boleści się znalazł!
- No dobra. Na dzisiaj koniec tych dobroci. Widzimy się na odprawie przedmeczowej. — zakomunikował wszystkim trener.
Do pokoi chłopcy wracali w wyśmienitych nastrojach i wcale nie przesadzam, Zibi sobie zaczął nawet z tego powodu nucić po cichutku piosenkę, a reszta rozmawiała o wszystkim i niczym.
- Krzysiu masz już jakiś repertuar przygotowany? — zapytał rozentuzjazmowany Patryk.
- Coś tam mam w zanadrzu. — odpowiedział libero z dzikim uśmiechem.
- Super, już nie mogę się doczekać! — do rozmowy włączył się niezwykle podekscytowany Pit.
Kiedy wchodziłyśmy do pokoju usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Patrząc na ekran mimowolnie się uśmiechnęłam.

„Widzimy się po meczu na ławce”
U.

- Widzę, że randka się szykuje.
- Oj tam od razu randka. Po prostu spacer…
- Mów co chcesz, ja tam wiem swoje! — Zuz i te jej racje…
- Chyba cię nie przekonam…
Przyjaciółka pokiwała przecząco głową i zaczęłyśmy się śmiać.
A naprzeciwko nas pewne osobniki raczyły sobie urządzić dyskotekę przed meczową. Same piosenki nie byłyby złe, ale jeśli zaczyna jeden z nich wtórować wokaliście to zaczyna być ciężko…
- Na mnie nie licz, byłam tam ostatnio i co? Odesłali mnie z kwitkiem — odezwała się Zuzia.
- Zastanawiam się co ostatnio dzieje się z Miśkiem…
- Też chciałabym wiedzieć gdzie podział się ten dawny Michał, mój Michał…
- Towarzystwo pewnej osoby zaczyna na niego najwidoczniej źle wpływać…
I jak na zawołanie do pokoju wpadł Misiek z bananem od ucha do ucha ( i weź człowieku rozkmiń tutaj faceta…) i zaczął swoją serenadę dla Zuzi…

Dzisiaj jestem w Alabamie
 i na banjo idąc gram..
 Jutro będę w Luizjanie
 no a tam najmilszą mam

 - To ja może nie będę przeszkadzać. Widzimy się przed meczem.

 Kiedym ruszył w czasie suszy
 całą nockę padał deszcz.
 Taki gorąc był żem zmarzł
 na śmierć, Zuzanno nie lej łez.

 Och Zuzanno
 O nie płacz bo już dość,
 Idę sobie z banjo na kolanie (bandżem)
 Ja z południa gość.

Mecz układał się po myśli naszych panów. Zibi postanowił się po wyżywać na Urosie, ale to do niego podobne. Cholerny zazdrośnik! Piękna obrona Michała, przy której wszyscy zamarli. Groziło to kontuzją ale na szczęście nic się nie stało. Tylko szkoda przegranej akcji. Liczy się wygrana za trzy punkty (3:1). Misiek nawet po meczu był zły na swoich kolegów za tę akcję w sumie trudno mu się dziwić, ale wygrali i to się liczy.
Wracaliśmy w szampańskich nastrojach i śpiewającym autokarze. DJ Winiar zapodał kilka kawałków, a Zibi miał wenę twórczą i razem z Bratkiem postanowili sobie pośpiewać, ale nie po cichu tylko od razu na cały autobus. Kuraś uprowadził mi przyjaciółkę, więc musiałam sobie znaleźć inną miejscówkę. Miało paść na tyły pomiędzy Krzysiem i Marcinem, ale ostatecznie usiadłam obok Łukasza. Zibi jak zwykle odwalał jakieś cyrki. Kiedyś mu coś zrobię. Mógłby się określić jakoś, a nie odstawia szopki jak na Boże Narodzenie. Iglak uwieczniał wszystko swoją kamerą, zrobił wywiad z Dzikiem. Nas też nie mógł ominąć.
- A co nasze gołąbeczki tutaj robią?- graliśmy w jakąś strategiczną grę.
- Idź sprawdź czy cię nie ma na zewnątrz – odpyskował młodszy z zawodników.
- Ej co to ma być? - Łukasz rzucił poduszką w Krzysia.
Jak dobrze, że jesteśmy już na miejscu, bo nie wiem jak dalej by się to potoczyło. Oczywiście Zibi jakby tylko mógł to wszystkich po kolei by staranował byle się pojawić za mną. Od razu się zmyłam uprzednia mówiąc Zuz, aby nie mówiła gdzie jestem, no i oczywiście aby się o mnie nie martwiła.
- Nie widzieliście Carmen? — usłyszałam gdzieś w oddali głos ZB9.
- Pewnie uciekła przed swoim napastliwym gorylem — salwa śmiechu. Ehh, Pablo się kiedyś doigra…

Uros czekał już na miejscu z różą. Nie wiem skąd on ją wziął.
- Długo czekasz? — przywitaliśmy się całusem w policzek.
- Nie, tylko chwilkę.
- Przepraszam, mieliśmy małe opóźnienie.
- Nic nie szkodzi, mógłbym czekać nawet do jutra. Proszę to dla ciebie.
- Dziękuję, niepotrzebnie.
- Żaden problem.
Spacerowaliśmy sobie po mieście i rozmawialiśmy. Miałam nieodparte wrażenie, że ktoś nas śledzi i wcale by mnie nie zdziwiło jeśli byłaby to pewna osoba… Staliśmy na mostku i podziwialiśmy piękne widoki. Odwróciłam się do Urosa i staliśmy twarzą w twarz stanowczo zbyt blisko. Jego usta zaczęły napierać na moje. Początkowo subtelnie, a później coraz zachłanniej. Kiedy oderwaliśmy się od siebie nasze oddechy były przyśpieszone.
- Przepraszam… — było mu strasznie głupio to było widać.
- Wracamy? Już późno się zrobiło?
- Jasne, jeszcze raz się przepraszam.
Szliśmy do hotelu Uros trzymał mnie za rękę. Na ławce przed hotelem siedział Zibi i nie wróżyło to nic dobrego…
- Widzę, że przyszedł czas na szukanie wrażeń w szeregach wroga. Ojczysta reprezentacja okazała się zbyt skąpa?
- O co ci chodzi? Weź się ogarnij koleś, o tym z kim będę się spotykać pozwól, że zadecyduję sama!
- A wiesz, która jest godzina? Myślisz, że Zuzka będzie świeciła za ciebie oczami przed ojcem?
- A czy ja wyglądam jakbym miała 10 lat? Bo chyba mnie z kimś pomyliłeś nikt Zuzi nie każe świecić oczami za mnie, a tym bardziej nie Ty!
- Może nie jesteś już dzieckiem, ale wciąż wymagasz tego, żeby ktoś prowadził cię za rączkę. Jesteś nieodpowiedzialna! A później tylko my odpowiadamy za twoje wybryki!
- Nie no, chyba się przesłyszałam?! Teraz to zgrywasz takiego poszkodowanego, a jak przychodzi co do czego to jakbyś mógł to swoich rywali byś powybijał jak zwierzęta...
- Ja to inna sprawa... A w ogóle jakich rywali? O czym ty mówisz?
- Nie no jasne najlepiej nie pamiętać i mieć amnezję... Mam ci zacząć wymieniać, a proszę bardzo!: Uros, Łukasz, Drago i wielu innych…
- Jedyną osobą w tym gronie, która ma chyba kłopoty z pamięcią jesteś ty! Dostrzegasz wszystkich po kolei, tylko nie mnie!
- Nie no teraz to już jesteś bezczelny sam nie potrafisz się określić, sam nie wiesz czego chcesz raz jesteś z tą swoją Andżelą, a raz nie a kto powiedział, że jesteś świetnym kandydatem dla mnie?
- Sama mogłabyś wreszcie dojść do takiego wniosku. Widzisz we mnie tylko zwyczajnego chama, który włóczy się za tobą i uprzykrza ci życie. Zastanowiłaś się kiedyś dlaczego?
-Nie i nie mam takowego zamiaru. Jeśli tak chcesz poderwać dziewczynę to życzę ci powodzenia może jakaś słodka idiotka na to poleci bo na pewno nie ja!
- Carmen, proszę, opamiętaj się...
-Sam się opamiętaj i daj mi wreszcie spokój i nie śledź mnie bo jeszcze pomyślę, że mam do czynienia z jakimś psychopatą...
Weszłam do ośrodka do oczu zaczęły napływać łzy próbowałam walczyć z nimi ale bezskutecznie. W dodatku jeszcze szedł za mną i coś tam pod nosem marudził. Szłam korytarzem i chciałam jak najszybciej znaleźć się w pokoju, ale jeszcze uprzednio musiałam minąć chłopaków, którzy stali na korytarzu przypatrując się nam z zaciekawieniem.
- Uuu, coś się chyba randka nie udała — zauważył Bartek.
- Z nim! W życiu! — odpowiedziałam.
- Oho, Zibi ma chyba konkurencję — Paweł zaczął się nabijać z samego zainteresowanego, a ja skwitowałam to trzaśnięciem drzwiami.
Zuzka stała z założonymi rękoma i była wyraźnie zła.
- Nie patrz tak na mnie, nikomu nie kazałam świecić oczami przed moim ojcem.
- Wiesz, która godzina? Martwiłam się o ciebie… 
- Zresztą nieważne… Nie gniewaj się ale się położę jestem zmęczona po całym dniu.
- Gdzie ty idziesz o tej porze?! Stary pogięło cię jutro mamy trening! — za drzwiami słychać głos Miśka.
 -A ch** cię to obchodzi! — słychać kolejne trzaśnięcie drzwiami...
Usiłowałam zasnąć ale skończyło się tylko przewracaniem z boku na bok. Nie mógł znaleźć sobie innego obiektu westchnień? Ale nie, bo musiało paść na mnie. Po cichutku wyszłam z pokoju. Nie chciałam budzić Zuz i udałam się na taras. Miasto nocą jest piękne. Poczułam, że ktoś przykrywa moje ramiona bluzą. Odwróciłam się i zobaczyłam Łukasza.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz?
- O to samo mógłbym zapytać ciebie. Jakoś nie mogę…
- Pewnie stresie przed jutrzejszym meczem, ale przecież wy się nie stresujecie.
-Taaa, chciałoby się…
Staliśmy tak kilkanaście minut, przytuliłam się do mojego przyjaciela.
- Dzieci wy jeszcze nie śpicie?
- Właśnie idziemy do pokojów.
- Tato, a ty czemu jeszcze nie śpisz?
- Chyba klimat mi nie służy.
Każdy poszedł do siebie i położył się spać. Jutro muszę oddać Ziomkowi bluzę, bo oczywiście dzisiaj nie chciał jej wziąć.


Zuza

Czy budzenie mnie w środku nocy to już jakiś ogólnokrajowo przyjęty rytuał? Albo czy człowiek, któremu dzień wcześniej dało się wyraźnie do zrozumienia, że jest niemile widziany chce mieć coś wspólnego z bandą niewdzięczników? Kubiak już wcześniej podejmował próby przepraszania za wczorajszy wybuch złości, ale niestety z marnym skutkiem. Niech sobie nie myśli, że przyjdzie mu to z łatwością. Jego niedoczekanie. Cwaniak wycwaniakowany. 
- Zuza... - jakoś nie wzruszał mnie ten jego błagalny, przenikliwy szept, gdy siedział na skraju mojego łóżka i usilnie próbował zabrać mi kołdrę. - Proszę cię, pomóż mi. 
- Czego? - warknęłam. Nawet nie mógł się spodziewać miłego powitania. Nie po tym co od niego wcześniej usłyszałam. Powinien wiedzieć co o nim myślę, a mój ton dał mu to wyraźnie do zrozumienia. 
- Musisz mi pomóc. 
- Doprawdy?
Strach w jego oczach nie wróżył niczego dobrego. Ale to nie ja mam ten talent do pakowania się w kłopoty. Szkoda tylko, że bardzo często biorę udział w wyciąganiu ich z bagna, w które się wpakowali. 
- Bo chodzi o Zbyszka... - zaczął, ale wyraźnie widziałam, że trudno mu o tym mówić. 
- Co on znowu wymyślił? 
Moja zdolność dedukowania w późnych godzinach nocnych jest bardzo mocno zachwiana, ale gdy zobaczyłam, że łóżko Carmen jest puste, Michał prosi mnie o pomoc w czasie, kiedy jestem do niego tak wrogo nastawiona, że zbliżanie się do mnie może skończyć się nieoczekiwanym ubytkiem na jego zdrowiu, doszłam do wniosku, że coś naprawdę jest nie tak. Do czego posunął się Bartman? Co będziemy musieli zrobić tym razem? Wyciągnąć go z więzienia czy zdrapywać z jezdni przed hotelem? Jak się później okazało moje domysły wcale nie były takie chybione i miały dużo wspólnego z rzeczywistością. 
- Chodź, sama zobaczysz. 
Już miałam wstać i grzecznie pójść za nim do jego pokoju zobaczyć co takiego zrobił Zbyszek, ale nieoczekiwanie dla niego zostałam u siebie podczas gdy on był już na korytarzu i pewnie cieszył się z mojej naiwności.  
- Wiesz co, Michał? Może znajdź sobie inną idiotkę. 
Niby dlaczego miałabym mu pomagać skoro on traktował mnie jak osobę niepasującą do siatkarskiego towarzystwa. 
- Zuzka, ja wiem, że źle zrobiłem i nie chciałem tego powiedzieć, naprawdę.. To jakoś tak samo wyszło. Ale teraz pomóż mi doprowadzić go do porządku, bo jeśli zobaczy go trener, to Zbyszek wyleci z kadry. 
Byłam zła na Michała, jak nigdy na nikogo w moim życiu, ale dobro reprezentacji narodowej jest chyba ważniejsze niż moje jednostkowe żale zwłaszcza, że o litość błagał sam Michał Kubiak. 
Spodziewałam się najgorszego, więc widok po otworzeniu przez Kubiego drzwi naprzeciwko nie był taki dramatyczny. Zależy jakie kto ma nerwy i czy jest wrażliwy na widok krwi. Co prawda nie było rzezi i nie lała się ona strumieniami, ale Bartman z rozciętym łukiem brwiowym nie napawa optymizmem. Po skroni i policzku ciekła mu cienka strużka krwi, a on sam siedział w fotelu i już po kilku chwilach mogłam stwierdzić, że nie jest do końca trzeźwy. Popatrzyłam ze strachem w oczach na Michała. 
- Przepraszam, że musisz oglądać go w takim stanie, ale musisz mi pomóc. Błagam. 
- Przecież tutaj potrzebny jest lekarz! - od razu włączył mi się tryb: panikara - Tą ranę trzeba zszyć! Może jest zbyt głęboka! 
Kubiak był nieustępliwy w swoim działaniu. 
- Posłuchaj, jeśli ktokolwiek dowie się o tym jego wybryku, to zanim się obejrzy wróci do Polski najbliższym samolotem. Rozumiesz?! Weź to - wręczył mi apteczkę w której było kilka bandaży i inne rzeczy, które pomogą opatrzyć Bartmana - I zatamuj krwawienie, a ja w tym czasie go przebiorę w czyste ubrania. 
Pokonując wszelki strach, trzęsącymi rękami udało mi się zrobić ten cholerny opatrunek. Michał przebrał go chociaż nie było łatwo. Na szczęście nie musiałam słuchać Bartmanowych cynicznych żarcików i wyzwisk, bo on po prostu sobie spał. Podczas gdy my pokonywaliśmy swoje słabości i ratowaliśmy jego tyłek przed obelżywą opinią, on uciął sobie drzemkę. 
Michał pomógł mu położyć go do łóżka, a nawet przykrył go starannie, żeby przypadkiem nie zmarzł. Wiedziałam na pewno, że mnie nie byłoby stać na taki gest i pomocną dłoń jaką dzisiejszej nocy podał Zbyszkowi. 
Stałam w tym pokoju i przyglądałam się temu jak otępiała. Za dużo wrażeń jak na jedną noc. O wiele za dużo. Gdy już chciałam wrócić do siebie i móc spokojnie doczekać do rana, Michał odszedł o łóżka Zbyszka, złapał mnie za rękę i mocno przytulił. 
- Dziękuję. - Zaskoczył mnie swoją wylewnością. Pozytywnie. 
- Dlaczego to właśnie do mnie zwróciłeś się o pomoc? - zapytałam, nadal trwając w jego niedźwiedzim uścisku. - Przecież równie dobrze mogłeś zająć się nim sam i nikt poza wami dwoma nie wiedziałby o całym zajściu. 
- Chcesz znać prawdę? 
- No raczej. 
W momencie poczułam jak trzęsie się ze śmiechu. Dla mnie to nie było zabawne, ani trochę. 
- Michaaał, to powiesz mi czy nie? 
- Tak prawdę mówiąc, to przyciągnąłem tu ciebie... bo boję się widoku krwi. 
- Jesteś wredny! - pacnęłam go w czoło, a ten zaczął się śmiać jeszcze głośniej. Co jak co, ale jego śmiech jest zaraźliwy. - Jak mogłeś? - tym razem dźgnęłam go palcem w żebra, a jemu widocznie sprawiało to dziką przyjemność. - Powinieneś się leczyć. 




Pamiętacie urodziny Zbyszka i wierszyk, który z tej okazji ułożyła Sunny? To dzisiaj też macie okazję zapoznać się z jej twórczością poetycką, bo mamy urodziny nikogo innego jak Michała! :D 

Dzik niczego się nie boi
Kiedy trzeba pięknie broni.
Na boisku się sprawuje
Trener z tego się raduje.
Z trybun owacje na stojąco
Bo nasz misiek gra śpiewająco.
Nikt mu nigdy nie pyskuje
Bo się boi jego w tłumie.
Miś nasz ukochany 
Zawsze przez kibiców uwielbiany
Dzisiaj ma swe urodzinki
Więc nie frasuj swojej minki
Tylko złóż mu dziś życzonka
Aby nigdy się nie zmieniał
Zawsze ładnie się uśmiechał
By kontuzji było mało
A miłości całe mnóstwo.


100 lat, Dziku ! 

no dobra, a Wam jak podoba się rozdział? ;] 





poniedziałek, 11 lutego 2013

XIII. Fałszywość tego teamu sięgnęła granic.


Zuza

„Boli mnie głowa i nie mogę spać, chociaż dokoła wszyscy już posnęli...” Jak codziennie rano Bartman musi ujawniać swój anty muzyczny talent, tak nie obyło się bez prysznicowych przyśpiewek i dzisiaj, a że zajmuje z Michałem pokój na przeciwko, to moje uszy idą na pierwszy ogień i muszę tego słuchać, chociaż nie chcę. Nie pomaga nawet zakrywanie głowy poduszką, chowanie się pod kołdrę, ani inne opracowane przeze mnie na tę okazję sposoby, by tylko jakoś te dźwięki zagłuszyć. Zawsze mam wrażenie, że słychać go na drugim końcu miasta, ale inni jakoś nie robią sobie z tego kłopotu, może im to nie przeszkadza, albo tylko ja mam taki wrażliwy słuch? Gdy dobijałam się do drzwi na przeciwko, nawet nie robiłam sobie nadziei, że coś uda mi się wskórać i chociaż na chwilę zmusić go, żeby przerwał swój zabójczy koncert. 
Kiedy te istne wrota do piekieł się otworzyły, a po drugiej stronie zobaczyłam Michała, bez pardonu chciałam tam wparować i powiedzieć Bartmanowi co myślę o nim i jego wiecznym zawodzeniu. 
- Mugolom wstęp wzbroniony - Kubiak zastawił mi wejście, opierając rękę o framugę drzwi. Nie zdążyłam nawet postawić nogi za próg, a ten już z cwaniackim uśmiechem informował mnie, że będę musiała cierpieć dalej. 
- Michaaał - wyjęczałam z miną cierpiętnicy. To naprawdę doprowadzało mnie do białej gorączki. Miałam nadzieję, że kto jak kto, ale on będzie po mojej stronie. Niemiło się zawiodłam. - Możesz mu delikatnie zasugerować, żeby w końcu się uciszył? - skoro sama nie mogłam tego zrobić, to może posłucha swojego najlepszego przyjaciela. Dla niego byłby skłonny to zrobić, bo dla mnie to niekoniecznie. Znając Zbyszka, zrobiłby mi na złość i zaczął śpiewać jeszcze głośniej. 
- Nic nie mogę na to poradzić, a tobie powiem jedno: zacznij się przyzwyczajać. Od tej pory tak będzie zaczynał się każdy twój poranek w naszym towarzystwie. - Odniosłam wrażenie, że to, co mi powiedział sprawiało mu dziką satysfakcję, bo tym jak na jego twarz wpełznął ten charakterystyczny kubiakowy uśmiech. Albo mi się to śniło, albo ktoś po prostu podmienił mi Michała. On, w każdej chwili gotowy zdzielić Bartmana po głowie i doprowadzić go do porządku, teraz zwyczajnie stał przede mną i się nabijał. Niby nic, ale zawiodłam się. 
- Dzięki, Kubiak. Wielkie dzięki. Zostałeś oficjalnie wykreślony z testamentu. - wymruczałam i zawróciłam do swojego pokoju, bo na jakikolwiek rozejm nie było nawet szans. 
- Pamiętaj, że dzisiaj idziemy na miasto - przypomniał mi jak gdyby nigdy nic się nie stało, kiedy próbowałam jak najdokładniej zamknąć za sobą drzwi, by nie przecisnął się przez nie żaden dźwięk, albo by chociaż trochę zmniejszyć ten hałas. 


Carmen

Siedzę w holu hotelu, ludzie wchodzą i wychodzą, a ja przeglądam zdjęcia ostatnich wakacji. Spędziłam je w Belgradzie we wspaniałym towarzystwie. Ciekawe co słychać u moich przyjaciół Urosa, Marko, Dragana i Sashy. Wakacje z nimi są bombowe, zero nudy, mnóstwo atrakcji. Fajnie byłoby się z nimi zobaczyć. Pośmiać się jak za dobrych lat…
- Carmen?! - z zamyślenia wyrywa mnie dobrze znany mi głos.
- Uros?!
- Jak miło cię widzieć!
- Z wzajemnością - rzucamy się sobie w ramiona, przyjaciel okręca się wokół własnej osi. Wszyscy znajdujący się na korytarzu patrzą na nas ze zdziwieniem.
- Musimy się koniecznie spotkać i pogadać, tak dawno się nie widzieliśmy.
- Pewnie. To się jeszcze zdzwonimy, trzymaj się - mówię do Kovacevica i kątem oka widzę, że Zibi nas obserwuje.
- Ty również, trzymaj za nas kciuki - żegnamy się i każdy idzie w swoim kierunku.
- Oczywiście.
Zibson chyba uważa, że ja nie mam żadnych znajomych na świecie. Czasami wydaje mi się, że on żyje na innej planecie. Jego złość i zazdrość bywa frustrująca. 
Siedzimy w stołówce i jemy posiłek. Za każdym razem kiedy tutaj jestem zadziwia mnie ilość i jakość jedzenia. Zawsze było i jest pyszne nikt nie wybrzydza. Wszyscy wcinają aż im się uszy trzęsą. Każdy jest zajęty swoim talerzem, ale nie Zibi. Odkąd zajęliśmy miejsca spogląda w jeden punkt - stolik Serbów.
- Czy ty masz jakiś uraz do nich? - pytam Zibiego, który cały czas gapi się na braci Kovaceviciów i spółkę.
- Spójrz tylko na nich.
- W czym oni są gorsi od ciebie?
- Przecież to była Jugosławia…
- No i co z tego? - zaczyna mnie irytować po raz kolejny, on i te jego uprzedzenia…
- Wieczne wojny, niezgodna, jeden zabijał drugiego…
- A w Polsce to co było? Brat na brata wilkiem nie patrzył? Walczyli o wolność i religię. 
- Jakby inaczej nie mogli…
- Gdybyś żył w tamtych czasach, to wiedziałbyś co oznacza wojna i ubóstwo.
- Gdybyś, gdybyś... Ale nie żyłem wtedy tylko teraz.
- Nic innego nie widzisz poza czubkiem własnego nosa.
Wstałam od stołu i podeszłam z talerzem do bufetu. Poprosiłam o zapakowanie jedzenia na wynos.
- Idź ich pociesz… - niech się cieszy, że nie mam niczego pod ręką, bo gorzko by pożałował za te wyśmiewacze słowa.
Wyszłam przed budynek rozkoszując się promieniami słonecznymi. Położyłam pudełko na ławce i usiadłam na niej po turecku.
- Jego co ugryzło? - pyta Uros,  siadając obok mnie na ławce.
- Za nim nie nadążysz.
- Strasznie ciężko z nim funkcjonować na co dzień…
- Ciesz się, że tylko na boisku masz z nim do czynienia. - w mojej głowie pojawia się milion obrazków, które nie koniecznie dobrze wspominam.
- Nie wiesz jak bardzo zaczynam to doceniać. 
Opieram się o ramię przyjaciela i oglądamy zdjęcia, które do tej pory udało mi się zrobić.
- To jest świetne - pokazuje na zdjęcie, które przedstawia całą naszą ferajną, a w tle widać zachód słońca.
- Tak myślisz?
- No pewnie!
- Ustawię je sobie chyba jako tapetę na pulpicie.
- Jestem za.
Za długo się nie nacieszyliśmy swoim towarzystwem z racji tego, iż nadeszła banda na czele ze smokiem.
- Uros idziesz z nami? - pyta Marko.
- A gdzie idziecie?
- Pozwiedzać trochę. Nie będziemy się przecież kisić w tym hotelu - odpowiada Dragan.
- Już idę, poczekajcie.
- Nie podrywaj nam koleżanki - odzywa się Sasha 
- Jakbym nie miał co robić. To co, widzimy się na meczu?
- Jasne.
- Trzymaj się - całuje mnie w policzek i razem z chłopakami znika.
Zbieram swoje rzeczy i kieruje się z powrotem do hotelu z zamiarem pójścia do pokoju. Przed hotelem spotykam Zibiego, który minę ma nietęgą.
- Mógłbyś w końcu przestać mnie śledzić? Robi się to co najmniej paranoiczne i niesmaczne.


Zuza

[późne godziny wieczorne, jedna z japońskich restauracji w Nagoi] 

Michał od kilku godzin był bardzo zły. Praktycznie rzecz ujmując to już od rana miał humor, jakby mu ktoś nadepnął na odcisk. Brakowało tylko małego impulsu, aby wszystkie emocje, które przez długi czas się w nim kumulowały, nieoczekiwanie wybuchły. Nikt jednak nie przypuszczał, że ofiarą stanie się najniewinniejsza osoba w ich towarzystwie. 

Tak jak chłopcy wcześniej obiecali, przyprowadzili  nas do restauracji, w której specjalnością było sushi. Nawet nie zamierzałam tego tknąć. Na sam widok tego specjału coś skręcało mnie w środku. Wolałam popatrzeć jak inni zachwycają się japońską kuchnią, a przy tym gawędzą na mniej lub bardziej poważne tematy. W przypadku naszych siatkarzy sprawdzała się ta pierwsza opcja. Woleli obgadywać gości siedzących przy stoliku obok, rodowitych Japończyków, albo urodziwe Japonki, przechodzące ulicą tuż za szybą, przy której znajdował się stolik naszej drużyny, niż deliberować o globalnym ociepleniu, kryzysie gospodarczym, albo polskim rządzie. Wtedy dopiero pomyślałabym, że coś z nimi jest nie tak i należałoby ich gruntownie przebadać. 
- Zibi... - Kurek zagadnął Bartmana, wskazując głową za okno, gdzie obok budynku restauracji przechodziła akurat wysoka, długowłosa brunetka - Ta chyba byłaby w twoim guście, jak na moje mało fachowe oko jest całkiem zgrabna. Może mógłbyś zagadać... o ile umiesz po japońsku. - Bartek i jego wspaniałomyślność oraz charakterystyczny w takich sytuacjach wyszczerz, mogą wywołać tylko jedną reakcję: 
- Głupiś? - Zbyszek z rezygnacją popukał się w czoło. - O ile mi wiadomo, to nie szukam dziewczyny. 
- Jak to nie?!  - reakcja Kurka była natychmiastowa -  Przecież Andżelika cię rzuciła! - prawie wykrzyczał, jakby sprawiało mu ogromną przyjemność poniżenie Bartmana, który nie miał za wesołej miny i najchętniej zakneblowałby przyjmującego - Albo ty rzuciłeś ją. - poprawił się szybko. - W każdym razie... pierwszy młot reprezentacji nie może być wolny. To umniejsza autorytetu całej drużyny - uniósł dumnie głowę - Kto się ze mną zgadza? 
Chyba liczył, że uzyska poparcie większości, czyli Carmen, Igły, Michała i Marcina, ale niestety przykro się rozczarował, bo jedyne co mogliśmy mu zaoferować to westchnienie rezygnacji. 
- Ale jesteście drewniaki. Czuję się jakbym żył w średniowieczu. Niedługo przywdzieję wór pokutny i pójdę na pielgrzymkę do Częstochowy. 
- Nie zachowujcie się jak dzieci. Moim zdaniem czasem trochę przesadzacie i dosłownie nie można słuchać tych waszych ciągłych sprzeczek o byle co.  - zdobyłam się na kilka słów krytyki, oczywiście wszystko było w dobrym tonie i nie miałam nic złego na myśli, jedynie niewinny żarcik, który rozpętał burzę. 
- Nikt ci nie każe się z nami zadawać. - milczący dotąd Michał, zmroził mnie swoim przeszywającym teraz wzrokiem. - My dobrze czujemy się w swoim towarzystwie i do PEWNEGO CZASU nasza drużyna była grupą zamkniętą, gdzie inni muszą przystosowywać się do warunków i atmosfery tutaj panującej. - Nie miałam najmniejszej wątpliwości, że te słowa dotyczą mnie i to ja stałam się obiektem zainteresowania całej drużyny.  
- Kubiak zamknij się, nie rób wiochy. - syknął Krzysiek, co jeszcze bardziej pozbawiło mnie złudzeń, albo inaczej, zabolało. Kto nigdy nie czuł się jak przysłowiowe piąte koło u wozu, albo jak wyrzutek społeczeństwa, nigdy tego nie zrozumie. 
Do tej pory wydawało mi się, że Michał rozumie mnie jak nikt inny i potrafiłam się z nim jak z nikim innym dogadać. Ale to dobre słowo „wydawało mi się”. Cały czas miałam nadzieję, że uśmiechnie się się i powie to  magiczne „żartowałem”, a potem jak gdyby nigdy nic wszyscy będą się z tego śmiać. Jednak nic takiego nie miało miejsca i tylko cudem powstrzymywałam się, aby nie wybuchnąć płaczem. W głowie miałam tylko jedno pytanie: Dlaczego mi to robi? I gdzie jest ten Michał, którego polubiłam? 
- Nie wiem jak można być tak dwulicowym i zakłamanym do szpiku kości człowiekiem. - Zanim się spostrzegłam moje myśli ujrzały już światło dzienne i kąsały, tępo wpatrującego się w stół Kubiaka. Atmosfera dzisiejszego dnia była już dostatecznie napięta z powodu zbliżającego się pierwszego meczu, ale w jednej chwili stała się tak gęsta, że można byłoby ją kroić nożem. Nikt nie zabrał głosu, nikt nie pisnął ani jednego słówka, nie sypnął rozluźniającym żartem, a tym bardziej nikt nie stanął w mojej obronie. Wstałam, zrzucając z nadgarstka rękę zatrzymującego mnie Kurka i ignorując daremne wołania Carmen, wyszłam na zewnątrz. W ciemny zgiełk miasta, którego nie znałam, a tym bardziej nie pamiętałam jak dojść do naszego hotelu, bo nawet nie starałam się zapamiętać tej drogi, myśląc, że nie będzie mi to potrzebne. Jednak w tamtej chwili najmniej mnie to obchodziło. 



Przepraszamy za ogromne opóźnienie. Nawet nie będziemy się tłumaczyć, bo wiemy, że 
„ przechodzimy same siebie”. A za rozdział możecie między innymi dziękować anonimowej czytelniczce, której dedykujemy ten rozdział. To ona doprowadziła nas do porządku, za co absolutnie się nie gniewamy. ;] Nawet możecie tak częściej, żeby nas zdyscyplinować :D