niedziela, 30 grudnia 2012

XII. Pierwsze kroki na ziemi japońskiej… - Nie jesteśmy na ziemi Krzysiu. - Ty to musisz wszystkiego się czepić.


Carmen

Po 16 godzinnej i jakże wyczerpującej podróży do kraju Kwitnącej Wiśni znaleźliśmy się nareszcie na miejscu. W tym czasie spokojnie z pięć razy mogłabym się wyspać, ale los ostatnio bywa dla mnie bardzo okrutny. Ciągle ktoś mi uniemożliwiał zaśnięcie. Zazwyczaj była to osoba, która zajmowała miejsce za mną. Nareszcie ląd i świeże powietrze. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze wybiorę się w takową podróż, jeśli tak, to na pewno nie z takimi niecierpliwymi ludźmi jak pewien pan.
- Ruszacie się jak mrówki w smole. Może trochę szybciej, bo w takim tempie, to my do zimy nie dojdziemy do tego hotelu - komunikuje wszystkim jaśnie szanowny pan Z.
- A ciebie to ktoś o zdanie pytał? - rzuca Ruda Puma.
- Dzieci i ryby głosu nie mają - oświadcza triumfalnie Igiełka, po czym każdy zabiera bagaż i kierujemy swe kroki do autokaru.
Musi to trochę komicznie wyglądać stado „ludziów”, idących gęsiego ze swoimi bagażami. Ludzie patrzyli na nas dziwnie, ale co my możemy na to poradzić, że wyglądamy jak jakieś stado mutantów, bądź mamutów. Kto tam wie, co Japończycy o nas myślą.
Widoki są tutaj przepiękne. Mam nadzieję, że uda nam się trochę pozwiedzać, bo to miejsce w pełni na to zasługuje. Krzyś oczywiście musi fotencje pstrykać. Bez tego ani rusz. Potem będzie miał co pokazywać znajomym i rodzinie.
Podróż autokarem strasznie nam się dłuży. Chłopaki puszczają muzykę dla umilenia czasu, inni smacznie chrapią mimo, że wcześniej pozostałym osobom nie dali zaznać ukojenia.
- Wstawaj, Śpiąca Królewno! - ktoś wydziera się na cały autokar. Otwieram oczy i kilka razy mrugam powiekami, aby się dobudzić. Patrzę na niego złowrogo.
- Ała, a to za co?! - jego oburzenie wywołuje u mnie uśmiech na ustach. Tak, wiem. Jestem wredna.
- Za to, że oddychasz - odpowiadam, po czym idę w kierunku wyjścia z autokaru. Tato kiwa tylko z dezaprobatą głową, ja wzruszam ramionami i opuszczam autobus. Cała reszta próbuje powstrzymać śmiech, ale jakoś im to marnie wychodzi.
- Carmen? - Misiek wyraźnie zaczął się nudzić, kręcił się w kółko.
- Mhym - odpowiadam, szukając chusteczek w torbie.
- Może wybralibyśmy się na jakąś wycieczkę, co? - Do końca chyba nie był przekonany czy się zgodzę, bo minę miał strasznie smutną.
- Ty i ja? - zapytałam dla formalności.
- Możemy kogoś jeszcze zabrać jeśli chcesz.
- Jest mi to obojętne. Nie wiem, co na to twój szanowny przyjaciel, ale podoba mi się twój pomysł.
- Super. W takim razie zostawimy bagaże i możemy iść.
- Nie ma sprawy to gdzie się spotkamy?
- Tutaj, przed wejściem?
- Jasne. W takim razie punktualnie o 14 widzimy się tutaj.
- Ok.
Każdy idzie do swojego pokoju, aby trochę się odświeżyć i odpocząć. Mam tylko nadzieję, że Shark nie pójdzie z nami…


Zuza

Ten dzień, jak wiele innych w moim życiu, odkąd osobiście poznałam naszych siatkarzy, zaczął się od sprzeczki. Kiedy z niemałymi problemami udało nam się dotrzeć do właściwego hotelu i wejść do niego, nie wracając z powrotem do autobusu z informacją, że ktoś bardzo kompetentny skierował nas pod zły adres, kłótnia rozgorzała już przy samej recepcji, kiedy miła pani z obsługi przydzielała nam pokoje.
- Ej, to ja miałem dzielić pokój z Bartkiem - zasyczał złowrogo Jarosz w kierunku Nowakowskiego. Strach się bać. Piotrek nic sobie z tej uwagi nie robiąc, wziął swoją walizkę, Kurka pod rękę i razem powędrowali w kierunku windy.
- Aż tak bardzo ci zależy, żeby być w jednym pokoju z Bartkiem? - odezwałam się. Do tej pory tylko przyglądałam się całej sytuacji i nie śmiałam się nawet wtrącić.
- Z Bartkiem jak z Bartkiem. Ale przeczytałem przed chwilą w tej oto broszurce - pomachał mi kawałkiem kolorowego, śliskiego papieru przed oczami - jest wyraźnie napisane, że pokoje z przedziału 370 - 382 wychodzą na ścianę wschodnią. A co to oznacza? - Niestety, nie wiedziałam co w mniemaniu Kuby, może znaczyć ta informacja i po co jest mu potrzebna do życia. Chyba zauważył mój pytający wzrok, bo po chwili dodał  - To oznacza, że każdego poranka ciepłe promienie słoneczne muskają twoją twarz przez niedosunięte zasłony. Budzisz się rześki i wypoczęty, masz...
- Nie po kolei w głowie - zaśmiał się Kubi. - Wiesz co, Jakubie? Proponuję, żebyś wydał tomik z poranną poezją. Zbijesz na tym miliony.
- Myślałem już nad tym, ale doszedłem do wniosku, że mi się nie opłaca, bo fanki też już w sumie mam - Spojrzał na mnie znacząco, jakby wypowiedziane wcześniej zdanie dotyczyło także mnie, albo w szczególności mojej osoby. Myślałby kto!
Już zbierałam swoje siły, żeby uraczyć go jakąś ciętą ripostą, gdy Anastasi kazał nam czym prędzej się zwijać i maszerować na 36 piętro, bądź co bądź, luksusowego hotelu. Wśród odgłosów szurania walizkami i innymi bagażami, rozmów i i otwierania wind, można było usłyszeć cichy, rozpaczliwy, męski głosik: Przecież ja mam lęk wysokości. 
Nasze pokoje były jasne, duże i przestronne. Każdy z dużym oknem, wychodzącym na mniej lub bardziej ciekawy krajobraz i niewielkim balkonem. Mieściły się w nich po dwa łóżka, długie, a nawet za długie jak dla mnie, ale tu chodziło o wygodę siatkarzy, a obecność moja jak i Carmen miała charakter tylko gościnny, więc nie mogłyśmy narzekać. Nawet na telewizor, który jak się później okazało nie nadaje kanałów w języku polskim, ale i w angielskim. Swoją drogą byłam ciekawa czy tu też wszystko mają Made in China. Znając zapędy naszych siatkarskich Orłów już w tamtej chwili zdążyli to sprawdzić.
Wychodząc z naszego pokoju i idąc w lewo, wnikliwy obserwator od razu mógł natknąć się na rozbijających swój obóz Marcina Możdżonka i Ruciaka, którzy zajmowali królestwo tuż za ścianą. Magneto jak rasowy perfekcjonista układał koszuli i spodenki w szafce, ostrożnie wyjmując je z torby. Oczami wyobraźni widziałam jak mierzy odległości między nimi co do cala, za pomocą linijki, czy aby na pewno żadna z rzeczy nie zajmuje więcej miejsca, niż to, które jest dla niej przeznaczone, a później skrupulatnie zapisuje wszystko w notatniku. Na szczęście była to tylko moja wyobraźnia, która podsuwa mi różne, dziwne obrazy.
W pokoju dalej Piotrek i Bartek już widocznie zdążyli się zaaklimatyzować, bo w przeciwieństwie do kapitana drużyny w ich osobistym słowniku nie istnieje słowo „porządek”. Nie wiem jak oni to robili, ale od czasu zameldowania się w hotelu, czyli jakieś czterdzieści minut z hakiem, zrobili w pokoju taki Meksyk, że ledwo można było ich spod kupy ubrań zobaczyć. Zaglądając do nich na chwilę, zobaczyłam tylko Cichego, dzierżącego w ręku pilota od telewizora, przeskakującego z kanału na kanał i usłyszałam jego poirytowany głos: Sam japoński szmelc. Nawet „Krecika” nie mają!
Dalej Guma i wywijający bioderkami Winiar ze słuchawkami na uszach. Później Igła z Ziomkiem, a po drugiej stronie wąskiego korytarza Jarosz z Wiśnią. Miałam dziwne wrażenie, że kogoś mi w tej wyliczance brakowało. Po szybkiej kalkulacji i przeliczeniu zawodników, doszłam do wniosku, że moja pamięć zaczyna mnie zawodzić, bo jak mogłam o nich zapomnieć. Michał i Zbyszek. Drzwi w drzwi! Ze mną i Carmen. Zawsze przecież mogło być gorzej. Chociaż... Nawet perspektywa mieszkania pod mostem jest bardziej zachęcająca niż Bartman jako prawie współlokator. Zapowiada się piękny wypoczynek.



Carmen

3 godziny później…

Przed wejściem do hotelu czekają na mnie Kruszyna, Igiełka, Łukasz, Marcin i Patryk. Takie grono mi się podoba. Brak Rekina i jego docinek. Jak miło.
- To co, ruszamy? - pyta Igła. Jest bardzo zadowolony. Cóż mu się dziwić, to urodzony globtroter.
- Jasne.
- To gdzie idziemy? - pytam, idąc obok Łukasza.
- Na kawę - odpowiada Kruszyna.
- Na nas to już nie łaska poczekać? - Naprzeciwko nas staje Zuzia z założonymi rękoma i patrzy na nas wzrokiem takim, jakbyśmy co najmniej komuś jakąś poważną krzywdę wyrządzili. Obok niej pojawia się Zibson.
- Na ciebie zawsze, a na tego pana to nie wiem…
- W takim razie chodźmy na kawę - komunikuje Łukasz, próbując rozładować napiętą atmosferę. O dziwo wszyscy ochoczo zbierają swoje cztery litery i idą bez żadnych zbędnych ceregieli i awantur. Idziemy poszukać jakiejś kawiarni.
Po kilku minutach siadamy na ławce przed kawiarnią, rozkoszując się kawą i jednocześnie słoneczkiem.
- Takie wycieczki to możemy codziennie robić - mówi Krzyś.
- Ja nie mam nic przeciwko - odpowiadam popijając pyszną kawę.
- Jak na pozwolą, to nie widzę przeszkód - głos zabiera Ziomek i uzyskuje tym samym aprobatę Zuzki.
- To może teraz pójdziemy rzeczywiście coś pozwiedzać - odzywa się Misiek.
- Myślałem, że cały czas to robimy - Ten nasz Krzyś zawsze musi coś powiedzieć śmiesznego, a potem wszyscy zdziwieni, bo ich brzuchy bolą. Ciekawe dlaczego…
- No to ruszajmy na podbój Japonii! - woła Zibi i idzie na czele naszej kolumny pieszych.
Stanęło na tym, że jedziemy teraz dwoma taksówkami i spotkamy się całą ekipą przed zamkiem. Krzyś, jak na przewodnika przystało, zasypie nas informacjami na temat Japonii. Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu i kupujemy bilety, aby móc zwiedzić zamek. Rekin jest dzisiaj w dobrym humorze. Co chwilę rzuca zabawnymi tekstami, Kruszynka sobie śpiewa, a Krzyś tradycyjnie pstryka fotki. Jeszcze przed samym wejściem do zamku, Krzyś przybliża nam jego historię, a Zbyś jak zawsze musi palnąć złośliwym tekstem. A już myślałam, że dzisiaj będzie grzeczny… Na górę wchodzimy schodami. Jest ich strasznie dużo.
- Coś kiepsko z waszą kondycją - czy tylko ja mam wrażenie, że Bartman się z nas naśmiewa?
- Popatrz na siebie…
- Ja mam świetną w porównaniu do niektórych.
- No tak, rekiny muszą strasznie długa drogę przebywać. To pewnie dlatego - Zuz raz po raz mnie zadziwia. Ta moja friend.
- Nie gap się na moje nogi - mówię do Sharka.
- Bo?
- To nie wieża Eiffel'a – wszyscy zaczynają się śmiać. Łukasz jak coś powie, to czasami w pięty wejdzie.
- Hahaha, bardzo zabawne…
Widoki są prześliczne, widać boiska do plażówki, co trafnie zauważył Misiek. Panorama miasta zapiera dech w piersiach. Kogo tutaj nie ma, niech żałuje, bo stracił coś fajnego.
- Przestaniesz pisać te sms-y?!
- Co ci do tego, co ja robię?
- Zakłócasz innym spokój.
- Czekaj, bo ci uwierzę… - miałam nieodpartą chęć wyrzucenia go przez najbliżej znajdujące się okno, tak działał mi na nerwy. Stwierdziłam jednak, że nie mam zamiaru do końca życia oglądać świata przez kraty w oknie.
- Marcin, weź go ode mnie, bo za chwilę zwariuję…- mina Łukasza w tym momencie - bezcenna.
- A z ciebie fajny przyjaciel - udaję obrażoną i idę na drugi koniec pomieszczenia zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.
- Dziewczynę byś sobie znalazł, a nie maltretujesz nasze perełki tutaj- coraz bardziej zaczynam lubić Patryka. Zaskakuje mnie ten chłopak, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zibi już się nie odzywa do końca naszej wycieczki.
Wychodząc z zamku kupiliśmy sobie po herbacie z automatu. Miała być zimna, ale była ciepła. Wychodzi na to, że automat się zepsuł. Do hotelu wróciliśmy zmęczeni, ale jakże szczęśliwi.


Zuza

Jedni byli szczęśliwi mniej a drudzy trochę bardziej, ale na pewno wszyscy byli głodni. Jak zawsze wszystkie posiłki, w tym kolację, jedliśmy razem, przy wspólnym stole. To była już taka nasza siatkarska zasada, której każdy musiał przestrzegać, a jeśli z jakiegoś powodu się wyłamał, był karany dwoma dniami o chlebie i wodzie z rozkazu Nowakowskiego. Cichy Pit i te jego żarty.
Właśnie się zastanawiałam czy będziemy skazani tylko na ryż i japońskie sushi, które już leżały na moim talerzu, a których nie śmiałam ruszyć, kiedy Krzyś poruszył temat kolejnej naszej wycieczki. To było zaraz po tym, jak zobaczył moją minę na widok tych przysmaków i głaszcząc mnie po głowie, powiedział:
- Jedz, bo nie urośniesz.
Za chwilę posypały się propozycje. Właściwie to jedna. Od Kubiaka:
- Ja proponuję wybrać się na sushi z prawdziwego zdarzenia, bo to, które tu mają, wygląda jak zrobione przez Makłowicza.
- Dobrze gada. Polać mu!
Jeszcze chwila i Michał zostałby nagrodzony owacjami na stojąco i uznany za bohatera dnia, za swój pomysł. Na szczęście, Andrea, jak to on ma w zwyczaju, ze swoim precyzyjnym wyczuciem czasu, kazał nam się rozejść, uzasadniając to późną godziną i tym, że od następnego poranka zaczynają się ciężkie treningi.
Nie uszła mojej uwadze cicha wzmianka Bartmana w kierunku Kubiaka, przy wyjściu z jadalni.
- To dzisiaj pobawimy się w Titanica.
- Będziecie się topić? - zdziwienie Carmen zdawało się nie mieć granic. Moje i pozostałych siatkarzy także.
- Nie. Bardziej interesuje nas ta scena z autem i zaparowanymi szybami.
Cichy Pit głośno przełknął ślinę, a nasz śmiech, kiedy wracaliśmy do swoich pokoi, jeszcze długo odbijał się echem w japońskim Nagoya Tokyu Hotel.



Tęskniliście?