wtorek, 23 października 2012

XI. To jest business klasa? Skandal!


Zuza

Lotnisko im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Mimo godziny siódmej rano, panował tu niemiłosierny gwar, a hala odlotów była pełna ludzi. Od kilkunastu minut czekaliśmy na samolot do Kraju Kwitnącej Wiśni, a pora dnia i rzęsisty deszcz za oknami, zdecydowanie mi nie sprzyjały. W takich wypadkach jedynym wyjściem jest ułożyć się wygodnie na czyimś ramieniu i zdrzemnąć się jeszcze przez chwileczkę. Wszystkie przytłumione dźwięki dochodzące do mojej głowy, powodowały w niej dziwne obrazy, a odgłosy rozmowy słyszałam o kilka decybeli ciszej niż zwykle. Dopiero gdy wstrząsnął mną nieprzyjemny, zimny dreszcz, zorientowałam się, że opierałam policzek na czyimś ramieniu, a moje nogi też leżą na czymś niebezpiecznie wygodnym i ciepłym. Powoli wracałam do świata żywych, otwierając zaspane oczy i przyzwyczajając je do oślepiającego blasku dnia. Tak, znowu zasnęłam. To wszystko dlatego, że ściągnęli mnie z łóżka w hotelu około piątej nad ranem (dla mnie to jeszcze środek nocy) i kazali czym prędzej biec do autobusu. Nie byłam przyzwyczajona do takich rannych rewolucji, dlatego zwyczajnie na chwilę „odpłynęłam”.Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zasnęłam wtulona w Łukasza Wiśniewskiego, a resztę ciała ułożyłam na Marcinie. Gdy się wreszcie zorientowałam, a trochę to trwało, było mi naprawdę głupio. Ale im to chyba nie przeszkadzało, bo tylko przymilnie się uśmiechali, co nie zmieniało faktu, że nie wiedziałam, jak mam się zachować.
- Siemanko, Zuz - przywitał mnie Marcin, gdy niepewnymi ruchami i próbą powrotu do jako takiej pozycji siedzącej, chciałam im dać delikatny znak, że już się obudziłam. - Jak się spało?
- Super. - Tak, mój entuzjazm w tej sytuacji nie znał granic. Nie ma to jak zasnąć na lotnisku, w miejscu publicznym, wśród tłumu gapiów, wielu ludzi, którzy tylko czekają na sensację. Usnąć na ramieniu siatkarza, a dokładniej Wiśni, który próbuje powstrzymać śmiech. O, ironio. Wnioski nasuwają się same. - Długo jeszcze będziemy czekać? - zapytałam, doprowadzając do względnego porządku swoje włosy i ubranie.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to jeszcze jakieś dwadzieścia minut, może trzydzieści, ewentualnie godzinę.
- Ej, Drzewiec, to nie PKP. Tutaj wszystko odbywa się zgodnie z planem. - odezwał się „najmądrzejszy w stadzie”. Jak nietrudno się domyślić, był to sam Bartman. Razem z innymi chłopakami podpierali ściany jak pielęgniarki na strajku, a niektórzy z nich chyba brali przykład ze mnie, bo też przysypiali, nie było mowy o wypoczęciu. Zwłaszcza po nocnych zabawach w Spale i maratonie filmowym dzień wcześniej. Horrory w roli głównej.
Do Zbyszka nadal się nie odzywałam, a on też nie kwapił się, by jako pierwszy podać rękę na zgodę. Są plusy takiego rozwiązania. Przede wszystkim trochę świętego spokoju, bo nie miałam z kim toczyć utarczek słownych, ale z drugiej strony wyrzuty sumienia dawały o sobie znać, gdy pomyślałam, że to częściowo przeze mnie w naszej ekipie panowała ostatnio napięta atmosfera.
Ale on chyba się tym nawet nie przejmował, bo tworzył swoje „mini show”. Nie wiem czy on śpiewał z nudów czy z czystej głupoty, ale to „Ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie” w połączeniu z kilkoma kocimi ruchami, powodowały, że chciałam strzelić przysłowiowego facepalma. Przynajmniej to jakaś rozrywka dla ludzi, którzy czekają na opóźniony lot. Nasze czekanie akurat dobiegło końca i powoli zbieraliśmy się (dosłownie, ciężko było się podnieść po tym leżakowaniu) do odprawy.
- Boski Alvaro! -  Igła nie mógł wymyślić kreatywniejszego epitetu. Gdy Bartman zaczął prezentować swoje umiejętności, zleciało się stado fanek, więc musiał go jakoś przywołać, bo inaczej zostałby w Polsce, a bez pierwszego młota reprezentacji to nie to samo.


Carmen

Dzisiejszy dzień jest dniem wylotu do Japonii na Puchar Świata. Pojawiłyśmy się z Zuzą na lotnisku dużo przed czasem. Bagażów też nie było dużo.  Przynajmniej w moim wypadku walizka , torba podróżna i torba z laptopem. Usiadałam sobie w poczekalni i relaksowałam się. Trwało to krótko, gdyż szanowni panowie siatkarze zaczęli się schodzić i robili przy tym nieziemski hałas. Ludzie patrzyli na nas jak na jakiś nienormalnych. Tego można było się spodziewać. Miałam zamiar podejść do Łukasza i pogadać z nim bo dawno się nie widzieliśmy ale niestety mój telefon dał o sobie znać. Spojrzałam na wyświetlacz : Michał dzwoni. Odebrałam z uśmiechem na ustach.
- Ciao.
- Ciao Michele.
- Come stai?
- Grazie sto bene e tu?
- Świetnie. Szczególnie z myślą, że niedługo znów się spotkamy.
- No nie wiem.
- Tym razem szanowny pan B. chyba nie będzie miał zamiaru nam przeszkodzić?
- Trudno mi odpowiedzieć na nurtujące pytanie, ponieważ on jest nieprzewidywalny.
- No tak, zapomniałem… - wybuchnęliśmy śmiechem, a jednocześnie spotkałam się z wrogim spojrzeniem Zatiego. A temu o co chodzi?
- Co tam u was? - zapytałam, nie mając kompletnie pojęcia czego się spodziewać.
- Dobrze…  Co u was tak wesoło? - zbywał mnie. Postanowiłam, że jak spotkam go w Japonii, to dowiem się tego.
- No wiesz, Zibi postanowił umilić nam czas, żeby nam się zbytnio nie nudziło.
- Rozumiem, to ja już nie będę przeszkadzał.
- Dobrze wiesz, że nie przeszkadzasz
- Widzimy się w Japonii. Trzymaj się!
- Ciao.
Zakończyłam rozmowę i zajęłam miejsce obok Ziomka. Akurat było wolne. Zuzka tymczasem konwersowała z kapitanem Możdżonem.
- Co czytasz? - zapytałam mojego towarzysza, zabierając mu przy tym lekturę.
- Ej, oddaj - oburzył się Łukasz próbując odzyskać to, co mu zostało zabrane.
-Na „ej” to nawet tramwaj nie staje - powiedziałam, pokazując mu język. - Jak skończysz, to pożyczysz mi, prawda? Bardzo ciekawa ta książka.
- Zastanowię się… - wrócił do dalszego czytania.
- Komu nie staje? - rzucił ciekawy Kuraś. Żeby on to chociaż cicho powiedział, ale nie. Musiał się wydrzeć na całą halę. Wszyscy patrzyli na nas jak na jakiś idiotów. Dobrze, że niektórzy w tym towarzystwie nie rozumieją pewnych słów…
- Coś ty znowu wymyślił? - zapytał Rudy, który oderwał się od oglądania jakiegoś filmu.
- Na ej to nawet tramwaj nie staje - powtórzyłam to, co przed chwilą powiedziałam do Łukasza - Drogi Bartusiu, przemyj sobie uszka, żeby następnym razem dobrze usłyszeć i nie przekręcać. Bartek w tym momencie zrobił się czerwony i schował twarz za gazetą. Chłopaki mieli z niego niezły ubaw. Znając Krzyśka to zdążył to nakręcić…


Wejście do samolotu trochę nam zajęło z racji tego, że było nas dość sporo. Na początku ci najwięksi, a potem ci najmniejsi. Jakaś dyskryminacja normalnie… Każdy zajął swoje miejsce. Nam się dostały oczywiście te najgorsze. Ale cóż zrobić jak cały czas prześladuje cię jakieś fatum, bądź pech. Nazywaj to jak chcesz.
- Może te swoje zacne nogi jeszcze na sufit założysz, bo tak mało miejsca masz? - powoli zaczynał mnie irytować osobnik zwany Zibim.
- No, w zasadzie to mogłabyś się trochę przesunąć, bo mnie coś w kostkę uwiera - powiedział zadowolony z życia.
- To sobie miejsce zmień i nie zakłócaj innym spokoju, zabierz te nogi, bo nie mam zamiaru wąchać twoich skarpetek! - podniosłam ton, bo coraz bardziej narastała we mnie złość.
- O nie, tego za wiele! Warunki mi będziesz dyktowała? Nie ma takiej opcji. Będę robił, co będę chciał! - głośniej to już chyba się nie dało wydrzeć…
- Wiesz co ci powiem? Porządzić to ty sobie możesz swoimi spodniami, a nie mną. Współczuję Miśkowi. Jak on może wytrzymać z kimś takim... - pępek świata się znalazł. Z choinki się urwał jak nic!
- No wiecie, ja sobie codziennie rano zadaję pytanie dlaczego życie pokarało mnie przyjacielem idiotą i jak dotąd jeszcze nie znalazłem odpowiedzi - biedny Misiaczek, że też akurat on musiał dostać takiego przyjaciela.
- Kubiaczku, odpowiedź jest prosta. W przyjaźni jedna osoba jest mądrzejsza, a druga ładniejsza. Nie umniejszając oczywiście Twojej urodzie, ale on został nią akurat obdarzony, po to, aby nadrabiać braki umysłowe. - Pocieszenie dla Michała po prostu pierwsza klasa, ale ten drugi znowu zacznie chodzić z głową w chmurach, bo pochwaliłam jego wygląd. Mój błąd. Następnym razem będę bardziej uważać na słowa i za nim się do niego odezwę, pięć razy to przemyślę.


Zuza

Jeśli wrócę do domu,  będę bardziej doceniała spokój, ciszę i odpoczynek w samotności. Tutaj się na razie na to nie zanosi.
- U siebie jesteś? - kolejny wybuch frustracji Cam, po tym jak osoba siedząca za nią, zaczęła kopać w fotel, a na dodatek strzelać butelką wody mineralnej w trakcie picia.
- No co ty? Tak jakby u mnie, bo strasznie niewygodnie...
Ja, jako towarzyszka podróży Carmen i Michał jako współpasażer Zbyszka, mamy tak samo zdezorientowane miny i nawet nie śmiemy się w tę zawziętą wymianę zdań w jakikolwiek sposób wtrącać. Jeszcze oberwałoby się nam za chęci do życia i miłość do ojczyzny. Lepiej siedzieć cicho i się bez potrzeby nie odzywać. Gwarancja stuprocentowego bezpieczeństwa podczas kłótni, która nadal nie cichła. I tak przez następne kilka godzin. Jako, że miałam już tego powoli dość i gdybym słuchała tego dalej, to musiałabym polubić szpital psychiatryczny, założyłam słuchawki z ulubioną muzyką i zamykając oczy, osunęłam się lekko w wygodnym fotelu. Jak to powiedział Bartek: business klasa.


Ponad szesnaście godzin trwała podróż polskich siatkarzy do Japonii, gdzie już za kilka dni rozpoczną rywalizację w Pucharze Świata. Biało - czerwoni z lotniska w Nagoi udali się do hotelu, a więc...
Welcome to Japan!