wtorek, 24 lipca 2012

IX. Widzieć ile szczęścia w sobie kryje każda mała rzecz Cieszmy się z małych rzeczy bo wzór na szczęście w nich zapisany jest...


Carmen
 
Jak na złość wszystkich gdzieś wywiało. Nie ma się do kogo odezwać, a przecież sama do siebie, ani do ścian nie będę gadać. W psychiatryku nie mam zamiaru wylądować. Z racji tego postanowiłam sobie pospacerować. Zabrałam ze sobą aparat i wyszłam z pokoju. 

W tym samym czasie: 

- Uwaga, uwaga do wszystkich jednostek, zagrożenie na horyzoncie. Carmen przechodzi obok konferencyjnej. Bez odbioru…- przekazał przez krótkofalówkę pewien głos. 
- Musimy się schować i być cichutko, aby nas nikt nie usłyszał - zarządził Magento. W końcu był kapitanem. 
- Tak jest, szefie - zasalutowali pozostali i nastała cisza jak makiem zasiał. 
Miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale kiedy się odwracałam nikogo tam nie było. Chyba mam już jakieś halucynacje.  Wyszłam z ośrodka i od razu uderzył w moją twarz wiaterek, który niósł ze sobą zapach lasu i wakacji. Skierowałam swoje kroki nad jeziorko. A później udałam się w stronę miasta, zatrzymując się obok fontanny i robiąc kilka zdjęć ludzi, który się tam znajdowali. Dzieci bawiące się w fontannie, widok przepiękny. 


Zuza

- Jak może wiecie, albo i nie, Carmen ma jutro urodziny - zakomunikowałam - Tak więc…
- Jutro?! - wypalił Rekin. - Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?! Gdzie ja w tej dziurze zabitej dechami znajdę dla niej odpowiedni prezent?! 
- Przepraszam  bardzo - spojrzałam  na niego takim wzrokiem, że jakby mógł zabijać, to Shark już  dawno wąchałby kwiatki od spodu.  A tak się akurat składało, że siedział zaraz na pierwszym miejscu przy długim stole, więc mogłam go bacznie obserwować. - Czy rodzice nie nauczyli, że to nieładnie komuś przerywać? A jeśli chodzi o prezent… Hm… Postawisz na swoje umiejętności plastyczne. Zrobiony własnoręcznie podobno cieszy najbardziej. 
Odburknął coś pod nosem, ale już nie zrozumiałam. 
- Tak więc chciałabym, żebyśmy zorganizowali dla niej przyjęcie urodzinowe. Kto jest za? 
Wszyscy  jak  jeden mąż podnieśli ręce do góry. 
- Cóż za zgodność – skomentowałam, kiwając z uznaniem głową – Jak nigdy… Teraz zajmiemy się…
I znowu mi przerwano.  Nie, to nie był Rekin. Tym razem do sali wpadło dwóch chichoczących mężczyzn. I nie żartuję, zachowując  się  jak nastolatki, zajęli miejsca na samym końcu, nadal się śmiejąc. Ja nie wiem co oni brali, ale takich to jeszcze ich nie widziałam. 
- Ziomek? Guma? - mina Magneto była najprościej mówiąc: bezcenna. Zresztą tak  jak naszej większości. - Może powiecie o co chodzi, to pośmiejemy się razem? 
Łukasz spoważniał na chwilę, szybko się ogarnął, ale nie powiedział ani słowa, tylko pokręcił przecząco głową. Co jak co, ja już się bałam co oni znowu wykombinowali. 
- To może przejdźmy do sedna sprawy - rozpoczęłam po raz kolejny - Musimy się streszczać, bo Carmen zacznie nas w końcu szukać. Postanowiłam, że każdy będzie miał przydzielone zadanie do wykonania. Tak będzie o wiele szybciej i prościej. Po pierwsze, trzeba zaklepać stołówkę, żeby nikt obcy się wtedy tam nie kręcił. Najlepiej na cały wieczór. 
To prychnięcie, jakie usłyszałam, mogło pochodzić tylko z jednego źródła. Nie ma na świecie bardziej aroganckiej osoby niż Shark. Przynajmniej ja jeszcze takiej nie spotkałam. 
- Na cały wieczór? Chyba chciałaś powiedzieć na całą noc - zaśmiał się kpiąco. 
- Okej, w takim razie znalazłeś już sobie zajęcie. Ta kwestia należy do ciebie. 
Chyba udało mi się sprowadzić go do parteru. Chociaż na chwilę. 
- Jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa. Urodzinowy tort. Mamy jakichś zdolnych cukierników w kadrze? 
Kuraś zerknął na Jarosza z tajemniczym błyskiem w oku. 
- Kubusiu? My się już tym zajmiemy, prawda? 
- Oczywiście - Rosso puścił mu oczko. 
- Tylko chłopaki - zastrzegłam - Żeby Spała nie została zmieciona z powierzchni Ziemi. 
- Spokojna głowa. Takich trzech jak nas dwóch, nie ma ani jednego. - wyszczerzyli się. 
- Dobra... To te ważniejsze rzeczy mamy już z głowy. Teraz będę miała ogromną prośbę do Miśka. 
Od razu spojrzałam błagalnie na siedzącego cichutko Kubiaka. Dzisiaj jakoś wyjątkowo się nie udzielał. 
- Michał - zaczęłam najmilej jak umiałam, żeby nie powiedzieć, że słodko - Zaśpiewasz dla Carmen, prawda? 
- Phi... Jeszcze czego - założył ręce na znak protestu - Nie ma takiej opcji. Ja nie umiem śpiewać. 
- Misiek, proszę...
- Zgódź się Misiu, Zuzia tak ładnie prosi...
Za ten tekst zdzieliłam Sharka, tym, co miałam pod ręką. Padło akurat na plik kartek leżący na stole. 
- Auć! Za co?! - zasłonił się szybko rękami. 
- Za chęci do życia i miłość do ojczyzny - odparłam. 
- To się nazywa przemoc w rodzinie - odezwał się Zati - Podobno karalna. 
- Okej, pójdę siedzieć, ale przynajmniej w słusznej sprawie.
Z tymi kartkami to może mnie trochę poniosło, ale naprawdę w słowniku tego człowieka nie istnieje takie pojęcie jak „przyzwoite zachowanie”. 
Żeby trochę ochłonąć, usiadłam między Marcinem a Cichym, bo Bartman doprowadzał mnie swoim wzrokiem do szewskiej pasji. Tak, nawet to, że na mnie patrzył już mnie irytowało. 
- Chłopaki, skupcie się. - poprosiłam. - A teraz potrzebujemy jeszcze kogoś, kto będzie uważał, by Carmen pod żadnym pozorem nie zbliżała się do stołówki, bo inaczej z niespodzianki nici. Potrzebujemy kogoś w stylu obserwatora terenu - uściśliłam. 
- No to ja proponuję naszego kapitana. - Zgłosił swoją kandydaturę Kubiak. 
- A znasz taki żart o mrówce, jak mówi: Słoniu, schowaj się za mną, ja się mniej rzucam w oczy? - zadrwił Bartman. 
Faktycznie, Marcin z powodu swojego wzrostu nadawał się do tej roli akurat najmniej. 
- A ja właśnie myślę, że nadaje się do tego idealnie. - Stwierdziłam tak, dlatego, by zagrać Zibiemu na nosie i żeby nie wszystko szło po jego myśli. 
Przybijając sobie z El Capitano triumfalną piąteczkę, poganiałam chłopaków:
- Zmykajcie na salę, bo wreszcie i mi się dostanie od trenera. I tak już wystarczająco dużo czasu wam zabrałam. 
Podczas gdy Orzełki poprawiały po sobie krzesła i ociągając się opuszczały salę konferencyjną, obserwowałam wśród nich Miśka. Może nie był do końca zadowolony z tego, że poprosiłam go, żeby zaśpiewał dla Cam, ale czułam, że zmięknie i gdy przyjdzie co do czego, to zgodzi się bez wahania. Jakby na potwierdzenie moich myśli i rozwianie wszelkich wątpliwości, zatrzymał się w progu i serdecznie się do mnie uśmiechnął, a zrobił to tak, że nie sposób było tego uśmiechu nie odwzajemnić.  


Carmen 

No gdzie oni wszyscy są? To wcale nie jest śmieszne! Oni na bank coś knują, ale co? No nic, posiedzę sobie obok fontanny, może jednak ktoś sobie o mnie przypomni. Albo i nie. A co mi tam, przynajmniej raz będzie cicho. 
- Hej Cam, co tak sama siedzisz? - zagadnął Jamal, przechodząc obok. 
- Cześć Mieszko, no jak widać nikt mnie nie kocha, wszyscy zajęci sobą i swoimi sprawami, zresztą gdzieś ich wszystkich wcięło - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
- Mogę się dosiąść? - zapytał jakby nie wiedział jak brzmi moja odpowiedź. Zapewne udawał, jest mistrzem w tym swoim graniu. 
- Jasne, jeszcze się pytasz - odparłam z rozbawieniem. 
- Pytam na wszelki wypadek, gdybyś nie potrzebowała mojego nudnego towarzystwa. 
- Nie jesteś nudny! Przestań tak gadać, bo rzeczywiście tak pomyślę. Wręcz przeciwnie, bardzo lubię Twoje towarzystwo. 
- Ooo, bardzo mi miło - strzelił uśmiech nr 5 pod tytułem: wiem, że jestem zaje***ty. 
- Ale nie pomyśl sobie nie wiadomo czego - no tak, ja i te moje głupie teksty. Idiotka… 
- O co Ty mnie w ogóle posądzasz? - zapytał z tym swoim Hollywoodzkim uśmiechem. 
- Hmm dobre pytanie…- oboje zaczęliśmy się sami z siebie śmiać. Jak się dwóch takich wariatów spotka to koniec. 
Uruchomił swojego laptopa i zaczął coś wstukiwać w klawiaturę. Wstyd zapytać co robi. Zapewne statystyki uzupełnia, no i sprawdza wszystko to, co mu jest potrzebne. 
- Cóż tam tak natarczywie wstukujesz? Wstyd się przyznać, ale nie znam się na tych waszych statystykach 
- Oj tam, nie każdy musi wiedzieć. Jeśli chcesz to wytłumaczę ci co i jak? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. 
- Jeśli to nie będzie problem, to bardzo chętnie nauczę się czegoś nowego. 
- Żaden. Dla ciebie wszystko. 
- Ale bez takich wyznań.
- Jak zawsze musisz wszystko popsuć -udał oburzonego po tym co powiedziałam. 
- No wielkie dzięki. Foch - obróciłam się do niego plecami. 
- Taa, na 5 minut. To zaczynamy lekcję statystyki 
- Śmieszne bardzo… 
Tak więc przystąpiliśmy, Jamal do tłumaczenia, ja do słuchania i wszystkiego co mi przekazywał na temat statystyk. Nie powiem, bardzo ciekawie prawił na ten temat. Kto wie, może wybiorę się również i w tym kierunku. Nie wykluczam tejże możliwości. Z kolei on na nauczyciela świetnie się nadawał. Może gdzieś by go przyjęli. Dzieci by się ucieszyły, a rodzice byliby spokojni.  Siedzieliśmy i tak gawędziliśmy sobie. Trochę czasu minęło nawet nie wiem kiedy. Miło było spędzić trochę czasu w takim doborowym towarzystwie. 
- Tutaj jesteś, wszędzie Cię szukam -usłyszałam głos Olka. 
- Coś się stało - możecie się śmiać, ale przed Aleksandrem czułam respekt. 
- Nie, dlaczego od razu miało coś się stać? 
- Bo mnie szukasz. Wszystkich gdzieś wcięło, nie ma się kim zająć… 
- Można się dosiąść? 
- Jasne, miejsca aż zanadto i tak mnie nikt nie kocha. 
- A my? - powiedzieli chórem  
- Chociaż wy…- dodałam 
- Ale entuzjazm, nie ma co…- podsumował Olek. 
- A ja? - zapytał pan, który obok przechodził. 
- Ty też Jarząbku, ale nie pal tyle papierosów, bo przydasz się jeszcze tej kadrze na lata 
- Chyba sobie wezmę te słowa do serca. 
- Będzie mi niezmiernie miło 
- Dobra, koniec tego dobrego. Idziemy na obiad - zarządził nasz główny fizjoterapeuta. No i tak zrobiliśmy. Udaliśmy się na obiadek. 
  
 
Zuza
 
Dzień urodzin. Trener Anastasi odpuścił chłopakom popołudniowy trening, by mogli zająć się przygotowywaniem przyjęcia dla jego córki. I chwała mu za to, bo sama bym tego nie ogarnęła. Nawet w tak licznym gronie, każdy miał pełne ręce roboty i z całą pewnością się nie nudził. Z wyjątkiem jednej osoby. 
- Może byś tak z łaski swojej pomógł nam w czymś? Michał doskonale wie jak przyczepiać te balony i nie musisz nim dyrygować. - Zwróciłam się do Bartmana, gdy pędziłam sprawdzić jak radzą sobie Bartek i Kuba z przygotowywaniem tortu. 
- Pomagam ci! - krzyknął za mną - W końcu ktoś musi tego wszystkiego doglądać! 
Pokręciłam tylko ze zrezygnowaniem głową i wpadłam do kuchni. Tam nie poczułam się lepiej, bo... załamałam ręce. 
- Chłopaki... ? - wyjąkałam. 
Wszędzie walały się stosy brudnych naczyń, podłoga była biała od mąki, wszystko począwszy od szafek po lodówkę i kuchenki upaćkane było różnymi rodzajami kremów, mas i nie wiem czego jeszcze, a na środku tego pobojowiska Kuraś i Jarski w fartuszkach, które wcale nie wyglądały lepiej. 
- Już kończymy - zakomunikował Rosso, układając na kolorowym czubku ciasta cukrowe różyczki. 
Jedno mogłam im przyznać, mimo tego jaki bałagan zrobili, tort prezentował się wspaniale. Sama na pewno bym lepszego nie zrobiła. 
- Wow, chłopaki. Jest cudowny. 
- Ma się ten talent, nie? - Bartek poruszał znacząco brwiami, zawzięcie mieszając coś w misce. - Chcesz trochę? - Wyciągnął w moją stronę łyżkę umoczoną w cukierkowo różowym kremie. 
- No pewnie. - Pochodząc bliżej, spróbowałam odrobinkę, - Pyszne, mogę jeszcze?! - Musiałam wytrzeć sobie usta, bo oczywiście całą mnie upaćkał. 
- Nie, jedzenie będzie później.  - Odparł twardo, cofnął łyżkę i wrócił do mieszania, a ja wystawiłam mu język. - A teraz już zmykaj, nie przeszkadzaj mistrzom w pracy. 
Wychodząc, ogarnęłam wszystko wzrokiem. Chłopcy poprzestawiali wszystkie stoliki na prawą stronę, by druga została pusta i można było swobodnie potańczyć. Gdzieś w kącie Winiar i Cichy przygotowywali sprzęt muzyczny, Misiek, Wiśnia i Igła wieszali kolorowe baloniki i inne dekoracje, a pozostali rozkładali na stołach przekąski i serwetki. Idealnie? Nie do końca. Dokładnie naprzeciwko mnie, w drugim końcu sali, z założonymi rękami stał Zbyszek i głupio mi się przyglądał. Przechyliłam nieznacznie głowę i uśmiechnęłam się do niego. Ja się do niego uśmiechnęłam?! Ten świat już całkiem oszalał. Żeby nie dać mu żadnej satysfakcji szybko się ocknęłam i przenosząc wzrok na Michała, powiedziałam: 
- Tylko nie spadnij z tej drabiny, bo Zbyś będzie niepocieszony. 
Uśmiechając się pod nosem, wyszłam, wymijając go w drzwiach jak gdyby nigdy nic. 


Carmen

Nie no, ja się tak nie bawię. Czy oni sobie ze mnie żartują, czy jak? Znowu ich gdzieś wsiąkło. Nie, to już jest szczyt wszystkiego. Moje rozmyślania przerywa dźwięk telefonu.
- Halo? 
- Wszystkiego najlepszego, szczęścia, zdrowia miłości i wiele słodyczy, brat ci życzy! 
- Dziękuję braciszku, mój Ty kochany. 
- Ależ nie ma za co, a jak tam ferajna? 
- Zła jestem na nich, bo już trzeci dzień pod rząd gdzieś znikają bez słow. Przepadli jak kamień w wodę. 
- Ej, ej spokojnie na pewno coś szykują 
- Akurat… 
- Mówię ci to, ja to czuję 
- Taa, ciekawe. 
- No co, mam taką intuicję, która nigdy nie zawodzi - widziałam jak się szczerzy, wypinając dumnie pierś. 
- Niech będzie.
- No i tak ma być. Trzymaj się 
- Papa.
Nie powiem, trochę mnie tym stwierdzeniem podbudował. Telefony dzisiaj się normalnie urywały. Cała moja rodzinka i znajomi, nawet znajomi znajomych dzwonili z życzeniami. Bardzo miłe uczucie, ale i tak się staro już czuję. Ubrałam się w normalniejsze ciuchy typu dżinsy, moją ulubioną bluzkę zeberkę, sandałki, włosy splotłam w warkocz, lekkie kolczyki i bransoletkę, którą dostałam od brata na 18-naste urodziny. Ogarnęłam się i wyszłam z pokoju, zamykając go. Na korytarzu cisza i pustka. To tutaj nie jest rzeczą normalną. Zawsze ktoś komuś kawał wywija, a dziś nic, cichuteńko.  Idę sobie korytarzem i czuję zapach ciasta, więc odruchowo kieruję się w stronę kuchni, chcąc zobaczyć co tam się dzieje. Jestem już niedaleko, kiedy na mojej drodze staje Łukasz. 
- Ooo, jak miło w końcu kogoś widzieć. Żarty sobie stroicie czy jak? - wydarłam się na mojego frienda.
- Też się cieszę, że Cię widzę, ale nie krzycz tak, bo mnie uszy bolą… 
- Sorry, ale tarasujesz mi przejście - Wrażliwiec się znalazł. 
- Nie można tam teraz wchodzić. 
- Niby dlaczego? 
- Bo dezynfekują kuchnię. Znaleźli jakieś robaki, prawdopodobnie karaluchy. 
- Nigdy nie umiałeś kłamać. Karaluchy o zapachu ciasta? - niezły żart z jego strony. 
- Chodź ze mną. 
- Nigdzie nie idę. 
- No chodź - ciągnie mnie za rękę, ale ja wyrywam się z jego uścisku. 
- Nie, postaw mnie na ziemi, wariacie - niesie mnie do lasu, ale nie wiem w jakim celu. 
Zapewne było nas słychać na pół ośrodka, jak nie w całym. Ale jakoś nikt nie wyszedł sprawdzić co się dzieje. 
- Łukasz, postaw mnie na ziemi do jasnej cholery! - drę się w tym lesie jak głupia. 
- Proszę bardzo Wać panno. 
- Po co mnie tutaj przywlokłeś? - tak, lubię rzucać takimi wyrazami. On i te jego pomysły. Zwariować można. 
- Zamknij oczy. 
- Tylko odstaw mnie całą i zdrową, bo inaczej będziesz miał kłopoty z moim ojcem. 
- Uspokój się, przecież nie jestem jakimś zboczeńcem, albo napaleńcem. Dobrze mnie znasz, więc się nie obawiaj. 
Tak jak polecił, tak też zrobiłam. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Poczułam jak zapina na szyi wisiorek. 
- Wszystkiego najlepszego, karmelku - wyszeptał mi do ucha, aż mnie ciarki przeszły. 
- Dziękuję -odwróciłam się do niego i rzuciłam na szyję - Jest piękny, nie musiałeś się tak wykosztowywać. Otrzymałam srebrny naszyjnik z napisem Carmen i do tego było przyczepione serduszko. 
- Koniec tych czułości. Już, no, moi drodzy - ten głos mógł należeć tylko do jednej osoby. No i nie myliłam się. 
- Paweł, czyżbyś był zazdrosny? 
- No powiedzmy, że czuję się poszkodowany zaistniałą sytuacją 
- I co ja z wami mam? 
- Wszystkiego naj, naj, najlepszego. No i żebyś znalazła tego swojego rycerza. 
- Dziękuję - przytuliłam mojego „braciszka” żeby nie poczuł się odrzucony. Dostałam od niego nowiuśkiego ipoda. 
- Dziękuję wam, jesteście kochani. Moi wariaci, nie musieliście aż takich prezentów kupować - przytuliłam ich jeszcze raz. 
- To dla nas drobiazg - uśmiechnęli się serdecznie. 
Guma wziął mnie na barana i poszliśmy do ośrodka, śmiejąc się co chwilę. 
- Jak masz zamiar zmieścić się w tych drzwiach? - zapytałam Pabla.
- Możemy wejść oknem jeśli chcesz. 
- Zabawne… 
Jakoś udało nam się wejść do środka bez szwanku. Skierowaliśmy się do sali konferencyjnej, ale tam nikogo nie było, więc padło na stołówkę. Cały czas śmialiśmy jak nienormalni. No ale to przez Pawła, który opowiadał kawały. 

VIII. Ktoś mnie pokochał świat nagle zawirował, bo ktoś mnie pokochał na dobre i na złe...


Zuza

Weszłam do stołówki z uśmiechem na ustach i od razu przywitałam się z chłopakami.
- Cześć wszystkim! - musiałam niemalże krzyknąć, żeby mnie usłyszeli, bo po prostu nadawali jak jakieś przekupy. Ja rozumiem, poranne ploteczki i inne sprawy, ale bez przesady.
- Siema! - odpowiedziało kilku z nich odrywając się od śniadania.
- Widzę, że trzymaliście dla mnie miejscówkę - usiadłam między Bartkiem a Cichym.
- No oczywiście - wyszczerzył się ten drugi.
- Ta, jasne Piter - zabrałam się do jedzenia kanapek.
W pewnym momencie w całej stołówce zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Trochę mnie to zdziwiło, bo zwyczajowe pobrzdękiwanie widelców i talerzy, pomieszane z ciągłymi rozmowami powodowały, że człowiek nie słyszał tutaj własnych myśli. Zaintrygowana spojrzałam w stronę wyjścia, gdzie podążał wzrok wszystkich chłopaków. Do jadalni weszła wysoka, szczupła blondynka. Miała zgrabne nogi, co podkreślała jej krótka spódniczka, a jej złociste włosy falowały jak w reklamie jakiegoś szamponu. Obdarowywała wszystkich wkoło swoim zniewalającym uśmiechem.
- Łoooooł, ale sztuka. - Kruszyna jak zwykle wiedział co powiedzieć.
- Beatiful.
- Czekaj, niech no ocenię okiem eksperta - Zator aż wstał sobie z krzesła. To chyba z wrażenia. Nagle jeden z siatkarzy odszedł od stołu, by po chwili podejść do tajemniczej blondynki, która ku naszemu zaskoczeniu rzuciła się mu na szyję. Wszyscy patrzyli na całującą się parę, wzrokiem '' Co u licha?"
- Pozwólcie, że wam przedstawię - zaczął dumny Bartman, trzymając blondynkę za rękę i podprowadzając ją bliżej - To moja dziewczyna Andżelika. 
- Miss Ziemi Śląskiej 2010 - wyszeptał mi do ucha Bartek, poruszjąc znacząco brwiami. 
- A ty skąd wiesz? 
- Ogląda się telewizję to się wie. Chociaż raz na coś przydaje się to pudło z diodami... Misiek, tylko mi nie mów, że nie wiedziałeś, że twój przyjaciel ma dziewczynę.  
- Coś tam wspominał, ale kto by tam go słuchał. On różne rzeczy bredzi. 
- Ale gdybyś wiedział o jaką dziewczynę chodzi, to pewnie słuchałbyś go dniami i nocami, co? 
- Eee tam - Zati pokręcił głową ze zniesmaczeniem. - Facet nie pies, na kości nie leci. 
- Słuszna uwaga, Pawełku. 
Od tej chwili głównym obiektem zainteresowania był Bartman i jego nowa blond-włosa piękność. Szczerze powiedziawszy to już nie mogłam patrzeć jak się ze sobą migdalą. I chyba nie tylko ja, bo zaraz któryś z chłopaków wypalił: 
- Ej, bo śniadanie mi się wraca. Może wybralibyście się w jakieś ustronniejsze miejsce? 
Wzięli sobie tę uwagę do serca, Shark coś pomruczał pod nosem, ale już za chwilę opuścili stołówkę. 
- Jeju - Michał złapał się za głowę i oparł łokcie o stół - Po co on ją tu zaprosił? 
- Chciał się pewnie pochwalić... albo zaszpanować. 
- Raczej to drugie. - mruknęłam. 
- Ale dajcie spokój, nie liczy się wygląd tylko wnętrze. - w Kurku jak zwykle obudził się duch filozofa. 
- Czy ja mieszkam w zakładzie dla psychicznie chorych, bo czasami mam takie wrażenie? 


Carmen

Nie mogłam już patrzeć na tę dwójkę. Zachowywali się jak jakieś nastolatki, które nie widziały się wieczność. Od tego słodzenia aż było mi niedobrze. Odniosłam talerze i wyszłam stamtąd, nie mogąc już dłużej się temu przyglądać. Współczuję Miśkowi, bo on dzieli z nimi pokój, biedak musi wszystko znosić. Szkoda mi go, bo on jest taki miły, przyjacielski i w ogóle taki miśkowy, natomiast jego przyjaciel to zupełne przeciwieństwo. Po treningu chłopaków każdy poszedł w swoją stronę, a ja postanowiłam wybrać się na długi samotny spacer. Musiałam przemyśleć pewne sprawy. Do pokoju, który dzieliłam z Zuz wróciłam późno, moja friend już spała. Wzięłam szybki prysznic przebrałam w piżamę i położyłam się na łóżku. Jak na złość nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok. Postanowiłam, że posłucham muzyki może pomoże mi zasnąć. Na szczęście tak się stało. Niestety mój sen nie trwał długo. Wczesnym rankiem mój organizm odmówił dalszego snu, więc niepocieszona tym faktem zwlekłam się z łóżka, odbyłam poranną toaletę, ubrałam dres i wyszłam upewniając się, że uprzednio nie obudziłam Zuzi. Udałam się nad staw, tam stoi ławka i zawsze na niej można porozmyślać i powrzucać kamyczki do wody. Dzisiaj nie była pusta, tak jak była codziennie. Siedział na niej dobrze znany mi osobnik. 
- Co tak wcześnie tutaj robisz? Nie powinieneś odpoczywać przed kolejnym treningiem? 
- O to samo mógłbym Ciebie zapytać. Od kiedy to z ciebie taki ranny ptaszek? 
- Jakoś nie mam ochoty na sen i nie jest to niczym spowodowane. 
- Akurat czekaj, bo uwierzę… 
- Chwileczkę czy Ty coś sugerujesz? 
- Ja nie, ale śmiem twierdzić, że jesteś zazdrosna - ten jego cwaniacki uśmieszek zawsze doprowadzał ludzi do irytacji. 
- Pff ciekawe o kogo…- udawałam, że nie wiem o kim on mówi 
- Dobrze wiesz i znasz. Taki wysoki pan o czarnych, krótkich włosach, bardzo umięśniony i zarazem posiadający cięty język. Ma wysoką dziewczynę o blond włosach, które falują jak w reklamie szamponu. 
- Bardzo śmieszne.
- Jesteś piękniejsza jak się złościsz - pokazał mi język, za co dostał kuksańca w bok. 
- To bolało - powiedział oburzony i oczywiście udawał wielce obrażonego mości pana. 
- Od kiedy to ty taki wrażliwy jesteś? 
- Od dziecka! 
- No tak, jak mogłam zapomnieć - o ironio tak lubię być czasami wredna taka moja natura - Co jest? - wyraźnie posmutniał. 
- Nic. 
- Właśnie widzę. Coś nie tak z Agą? 
- Nie potrafimy ostatnio się porozumieć - mówił jednocześnie bawiąc się obrączką. 
-To przejściowe, wszystko się jeszcze ułoży, zobaczysz.
- Tak bym tego nie nazwał… 
- Czy Ty chcesz mi powiedzieć, że Agnieszka ma kogoś oprócz ciebie? 
- Mhym. 
- Nie wierzę, to nie w jej stylu. 
- Pozory mylą - powiedział, po czym wrzucił kamyk do wody i wstał z ławki 
- Łukasz tak bardzo mi przykro… 
 

Zuza

Obudził mnie dźwięk mojego telefonu. Trochę poirytowana jęknęłam w poduszkę, ale podniosłam się z niechęcią by go odebrać. Kątem oka zauważyłam jeszcze, że Carmen już nie śpi, a nawet jej nie ma w pokoju. Doczłapałam się do komody. 
- Halo - mruknęłam. 
- Cześć, córeczko! - zaświergotała moja mama po drugiej stronie. 
- No hej, mamuś - ożywiłam się. - Coś się stało, że dzwonisz tak wcześnie?
Potem wytłumaczyła mi, że musiała zatelefonować, bo się już o mnie martwi i bardzo się stęskniła, a wczesna pora wynika z tego, że gdy wieczorem wraca z pracy, nie ma czasu na zrobienie czegokolwiek. 
Kończąc rozmowę dodała: 
- A i ucałuj od nas Carmen. Pozdrów ją serdecznie i złóż jej życzenia urodzinowe. 
Nagle mnie olśniło. 
URODZINY CARMEN!
To już za dwa dni! 
- Dziękuję, mamo. Na pewno jej przekażę. 
- Pa, córeczko. 
- Pa, mamo. 
Kończąc połączenie miałam w głowie tylko jedną myśl. Musiałam zorganizować przyjęcie urodzinowe dla Carmen. Trzeba było zabrać się do pracy jak najszybciej. 
Chciałam położyć się jeszcze chociaż na chwilkę pod ciepłą kołdrę i trochę się zdrzemnąć, kiedy drzwi niespodziewanie się otworzyły. Stanął w nich Misiek, przecierający oczy. W niemałym szoku obserwowałam jego dalsze poczynania. Wszedł, zamknął dokładnie drzwi, powalił się na moje łóżko, okrył starannie kołdrą i przymknął powieki, powoli zasypiając. 
- Michał? - wykrztusiłam, bo nadal stałam jak wryta. - Co ty... 
- Zażalenia proszę składać do tych tam za ścianą - mruknął, przekręcając się na drugi bok. 
No tak, mogłam się tego domyślić. Bartman i jego Barbie. Przycupnęłam sobie na skraju łóżka, odgarniając trochę jego nogi, na co on znowu przekręcił się w moją stronę i otworzył zaspane oczy. 
- To nie mogli im dać osobnego pokoju czy coś? 
- Mnie nie pytaj. Widocznie nikt nie okazał się tak wspaniałomyślny. 
Dało się po nim zauważyć, że ma już tego dość. I tak go podziwiam. Ja z Bartmanem nie wytrzymałabym w jednym pokoju jednego dnia. Co ja mówię? Godziny! 
- Zuza, ja cię proszę. - mówiąc to, usiadł. - Mogę spać u was? Błagam. - Spojrzał na mnie z nadzieją. 
Westchnęłam.
- Jak widzisz mamy tylko dwa łóżka. Carmen nie powinna mieć nic przeciwko, no ale sam widzisz. 
- Mogę spać nawet na podłodze. Wszystko, tylko nie z nimi w jednym pokoju. Proszę, mogę? 
Co ja mogłam zrobić? Chyba nie wypadało odmówić. A jeden współlokator w tę czy w tę stronę nie robi różnicy. 
- Jasne, nie ma sprawy. - odparłam z uśmiechem, a Kubiak odetchnął z ulgą, opadając z powrotem na poduszki. 
- Naprawdę było tak źle? - zaśmiałam się i zmierzwiłam mu włosy. 
- Nawet nie pytaj. 



Carmen  

Nie mogłam patrzeć na jego smutne brązowe oczęta. Przytuliłam go, tak po przyjacielsku. Miło było wdychać jego perfumy. Ponownie spojrzał w moje oczy, odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła. Jednak po chwili przyparł nie do drzewa, opierając się rękami o jego konar. Niedługo później nasze usta się spotkały. Na początku całował delikatnie, by później coraz zachłanniej i namiętniej. Gdzie podział się mój rozsądek?! Nie powinnam tego robić! Zarzuciłam mu ręce na szyję, a jego znalazły się na mojej talii, aby później spocząć na plecach. Jego usta powędrowały na szyję, jego zarost drażnił skórę. Jasna cholera, dziewczyno to twój przyjaciel! Odsunęłam się od niego. Nie powinno do tego dojść.  
- Przepraszam, poniosło mnie - powiedział skruszony 
Położyłam dłoń na jego policzku, a on pocałował jej wnętrze. 
- Wybaczam, ale nie rób tego już nigdy więcej. 
- Oczywiście - jego uśmiech jest zabójczy, normalnie tak jak u Kubiego. 
W dobrych nastrojach wróciliśmy do ośrodka. Ale gdybyśmy zakochańców nie spotkali dzień byłby stracony. Mogliby chociaż nie pokazywać całemu światu jacy to oni zakochani w sobie na zabój. Jak ich widzę to odzywa się we mnie odruch wymiotny. 
- O zobacz, idą nasze zakochańce - powiedziałam do Łukasza. 
- Masz jakiś problem dziewczynko? - usłyszała moją uwagę i musiała zripostować. 
- Dziewczynki idź sobie poszukaj w przedszkolu. 
- Carmen mogłabyś być milsza - ooo ZB9 zabrał głos. 
- Niby z jakiej racji? 
- Bo to jest moja dziewczyna i nie pozwolę jej obrażać. 
- A ona mnie może tak? 
- Widzę, że już wolni nie wystarczają skoro bierzesz się za żonatych. 
- Bo ja nie mam innych zajęć tylko odbijać mężów żonom. 
- No widocznie nie. 
- Idź spojrzyj w lustro, bo takiej tapeciary to nikt by nie chciał. 
- A takiej jak Ty ? 
- Nie przeginaj.
- Chodźmy bo nie mam zamiaru tracić czasu na rozmawianie z kimś takim - powiedziała i pociągnęła Zbyszka za rękę i poszli w las. 
- Jak takie coś może chodzić po ziemi?
- Nie przejmuj się nią - no tak nie ma to jak pocieszenie przyjaciela. 
Nie miałam pojęcia, że to dopiero początek zemsty tej całej Andżeliki. Co ona sobie myślała, że co ona jest najpiękniejsza, najmądrzejsza i w ogóle naj, naj? Szliśmy korytarzem milcząc, a potem każdy poszedł w swoją stronę. 

VII. Don't let it go Never give up, It's such a wonderful life...


Carmen 

Mój kochany tatuś zabrał nas do pobliskiego szpitala, w którym przebywały chore na białaczkę dzieci. Widok był bardzo przejmujący i ściskający serduszko. Kiedy widzi się takiego szkraba, który już jest doświadczany przez los łezka w oku się kręci, a serducho się kraje. Chłopcy zostali przyjęci bardzo ciepło. W końcu niecodziennie można porozmawiać ze swoim idolem, zrobić sobie z nim zdjęcie czy też dostać autograf. Tak a propos, widok Zbysława z dzieckiem na rękach był słodki. Na ojca się nadawał, a to najważniejsze. Widać, że dzieci go uwielbiały, lgnęły do niego. On czytał im bajki, opowiadał o początkach swojej kariery siatkarskiej. Miło się na nich patrzyło. Sprawiali dzieciom radość swoją obecnością. Oni od zawsze kochają pomagać i to nie zależnie od celu, przedsięwzięcia. Mają złote i szlachetne serca. 
- Też będę kiedyś taki duży jak pan - odezwał się chłopczyk, który miał może 4 latka. Skierował swoje słowa do Marcina. 
- Pewnie, że będziesz - odpowiedział Magento i wziął chłopca na ręce. 
Każdy miał zajęcie, szłam korytarzem, kiedy to pewna dziewczynka zatrzymała mnie pytając: 
- Pani też jest siatkarką? 
- Nie jestem fizjoterapeutką, ale kiedyś grałam w siatkówkę… 
- Dlaczego pani przestała? 
- To długa historia. 
- Mamy dużo czasu, proszę opowiedzieć- dziewczynka tak bardzo prosiła, więc się zgodziłam, bez wahania. 
- W szkole średniej grałam w szkolnej drużynie, zdobywałyśmy różne tytuły i puchary. W końcu nadszedł najważniejszy dzień w naszym życiu, miałyśmy zagrać o mistrzostwo kraju, a to wiązało się z wyższymi rozgrywkami w późniejszym czasie oczywiście po zdobyciu mistrzostwa kraju - Milenka słuchała z zaciekawieniem mojej historii - stanęłyśmy na parkiecie z zamiarem wygrania tego spotkania. 
- Na jakiej pozycji pani grała? 
- Na ataku. Pierwsze dwa sety należały do nas, w trzecim było już trudniej, ale udało się nam uzyskać trzy punktową  przewagę. Przy stanie 22:19 zeszłyśmy na przerwę, której zażądał trener przeciwniczek. Zmobilizowałyśmy się chcąc wygrać gładko 3:0. Wróciłyśmy na boisko, by rozegra kolejne akcje przy stanie 23:20 wystawiono piłkę do mnie, zaatakowałam zdobywając punkt. Spadając źle stanęłam na stopie i poczułam ogromny ból. Leżałam na boisku, obok lekarze zajmowali się moją nogą. Ja czułam tylko przeraźliwy ból i łzy w oczach. Dziewczyny grały beze mnie i wygrały, ale nie cieszyły się z tej wygranej, a powinni. To dzięki grze całej drużyny wygrałyśmy. Karetka zawiozła mnie do szpitala. Tam zdiagnozowano zerwanie wiązadeł krzyżowych w kolanie. 
- Już nigdy pani nie wróciła do sportu? 
- Niestety nie. Chociaż miałam ku temu okazję… 
- Szkoda. Pewnie pani zdobywałaby teraz różne puchary, medale - optymizm tej dziewczynki udzielał się wszystkim, którzy znajdowali się w otoczeniu. 
- Bardzo możliwe, żałuję ale nie mogę cofnąć czasu…- w moich oczach pojawiły się łezki, Milenka przytuliła się do mnie jakby wyczuła smutek i ból jaki teraz przeszywał moje ciało. 
- Kto jest Twoim największym autorytetem? 
- Oprócz rodziców to Zibi, Kuraś i Michał Winiarski. 
- W takim razie chodźmy się z nimi spotkać - Milena złapała mnie za rękę i skierowałyśmy swoje kroki do sali, gdzie aktualnie znajdowali się siatkarze. Zostawiłam ją z innymi dziećmi i naszymi orzełkami. Poczułam na moim ramieniu czyjąś dłoń odwróciłam się i zobaczyłam Ziomka. Objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. On zawsze wiedział co mnie trapi. Nie musiałam mu o tym mówić. Taka telepatia była między nami. 
- Tak cholernie żałuję, że posłuchałam mamy. 
- Chciała dla Ciebie jak najlepiej.
- Ale zrujnowała moje marzenia i pasję… 
Do ośrodka wróciliśmy wczesnym wieczorem. Oczywiście oni nie mają swoich pokoi tylko musieli się zwalić do naszego. 
- Kurczę nie korzystnie tutaj wyszłem - zamartwiał się Zati (podziwiali zdjęcia, które zrobiłam dzisiaj w szpitalu). 
- Mówi się wyszedłem – poprawił kolegę Kruszyna. 
- Się czepiasz, filolog się znalazł…- oburzył się Paweł Z. 
- Czy Wy zawsze musicie skakać sobie do gardeł? - zapytał zniecierpliwiony Bratek. 
- Niee, ale to on zaczyna! - krzyknęli jednocześnie wskazując palcem jeden na drugiego. 
- To się nazywa syndrom dziecka - odezwał się Michał W. 
- Od kiedy to Ty taki obeznany jesteś? - odezwał się ponownie Zati, ale nie uzyskał odpowiedzi.


Zuza 

Po wizycie w szpitalu Bartman zyskał trochę w moich oczach, ale to i tak było mało widoczne na tle tego, co do tej pory mu się nazbierało. 
W drodze powrotnej do Spały wcale nie było tak fantastycznie jak mogłoby się wydawać. Ciągle przed oczami miałam te cierpiące dzieci, które przez kilka godzin spędzonych z siatkarzami mogły się cieszyć i uśmiechać. Chociaż tak naprawdę, to był tylko uśmiech przez łzy. Tysiące myśli w mojej głowie nie dawały mi spokoju. Zresztą, chyba nie tylko mi, bo po chłopakach, wpatrzonych w szyby też było widać przygnębienie. Tylko cisza. Ale w tamtym momencie była tym, czego każdy z nas potrzebował najbardziej. 

Zapowiadało się piękne popołudnie. Ciepłe promienie słońca niemal zachęcały, aby spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. A i nasze Orzełki zawsze znajdą jakiś sposób na odstresowanie i odgonienie przykrych myśli. 
- Prawa ręka na czerwone - zakomunikował mi Winiar. 
Tak. Graliśmy w Twistera. Ja, Carmen, Kubi i właśnie Misiek W. I to na samym środku spalskiego ogrodu. Zaraz obok naszej maty, na kocu wylegiwał się Rekin, bo jak sam stwierdził, nie chciał z nami grać i się w ten sposób ośmieszać. Dalej Cichy Pit i Magneto odpoczywali na leżakach i co chwilę puszczali jakieś trafiające tylko w ich gusta piosenki. Reszta chłopaków uganiała się po trawie za piłką, pomijając Wiśnię i Zatora, bo oni akurat robili za cheerleaderki, za linią boczną boiska. Tak się bawi reprezentacja Polski, gdy nie ma w pobliżu wścibskich paparazzi. 
- Czy wy tego nie widzicie? - zaczął Rekin. - Zuza oszukuje! Podpiera się na kolanie! 
Był jak taki mały chłopiec, który przybiega do mamy poskarżyć się, że kolega zabrał mu ulubioną zabawkę. 
- Wcale nie! - odparłam szybko. Co prawda ciężko mi było utrzymać równowagę, ale grałam fair play. Oczywiście on nie byłby sobą gdyby nie zrobił mi na złość i za wszelką cenę nie utrudniał mi życia. - Nie chciałeś grać z nami, to teraz leż jak ci wygodnie i się nie odzywaj. 
- Widzisz Zuz - westchnął Marcin popijając kolorowego drinka. - Z facetem trudno żyć... ale i zastrzelić szkoda. 
- Oj trudniutko - zaśmiał się Misiek - Szczególnie z takim jak Zbysio. 
- I ty Brutusie przeciwko mnie?! - lamentował aktorsko Rekin - Wychowałem żmiję na własnym łonie! 
W tym momencie Winiar nie wytrzymał i zaczął chichotać, a że siedział tudzież stał na macie w dość dziwnej pozycji, zaczęliśmy się niebezpiecznie chwiać. Wystarczyło jeszcze jedno zdanie Rekina i wszystko potoczyło się jak w tym wierszyku Brzechwy o rzepce: Winiar na Carmen, Carmen na mnie, ja na Kruszynę i koniec gry. Finito. 
- Dzięki Bartman. Nie musiałeś - zdobyłam się na sarkazm, podnosząc się z ziemi. 
- Tak, oczywiście! Zawsze jest wszystko przeze mnie! - oburzył się - Niedługo to... 
Nie dokończył swojej myśli, bo zobaczył zmierzającego w naszą stronę trenera Anastasiego. 
- My lovely children.  - To chyba oznaczało, że zachwycił się naszym widokiem. Rozejrzał się jeszcze raz po całym ogrodzie z uśmiechem na twarzy. 
- Może się trener dołączy?! - zawołał wesoło Igła. 
Ten tylko pokiwał przecząco głową i grzecznie nam wytłumaczył, że powinniśmy zbierać ten cały grajdołek i udać się na kolację. 
- O racja, racja. - podłapał temat Rekin. - Trzeba się dobrze wyspać. Jutro ważny dzień. 
- Czy ty wiesz coś o czym my nie wiemy? - zapytałam, wskazując na siebie i chłopaków zgromadzonych w kółeczku. 
- Może tak, może nie. Przekonacie się jutro. - uśmiechnął się szelmowsko i raźnym krokiem podążył w stronę drzwi. 
Był za wesoły dzisiejszego dnia. I to było dość dziwne jak na kogoś takiego jak Shark. Coś wisiało w powietrzu... 

Ten rozdział dedykujemy wszystkim czytającym :)
Chcemy Wam jeszcze polecić opowiadanie Nitki: 
Jest naprawdę godne uwagi, więc serdecznie zapraszamy :D 
Do napisania :*

VI. Jadę na rowerze słuchaj do byle gdzie Rower mam posłuchaj w taki różowy jazz Może byś tak Damian wpadł popedałować...


Zuza

Umówiłyśmy się z siatkarzami, że punkt 9 wszyscy mają czekać pod ośrodkiem, byśmy mogli wcielić w życie pomysł Cichego z wycieczką rowerową. Tymczasem był już kwadrans po wyznaczonej godzinie, a żadnego z chłopaków nie było. Czekałyśmy na nich oparte o rowery i gotowe do drogi. Nasuwa się pytanie: skąd wzięliśmy tyle rowerów? Otóż, sztuka perswazji i urok osobisty naszych siatkarzy działa wyjątkowo na tutejszych mieszkańców. 
- Co oni tam robią? - westchnęłam zniecierpliwiona, po raz kolejny spoglądając na zegarek. 
- Mam nadzieję,  że nas nie wystawili i za chwilę się tutaj pojawią... Jak to z tym naszym Zbyszkiem. Jedzie z nami? 
- Nie mam pojęcia. On ma sto odmian na minutę. Kto za nim nadąży...
- Zachowuje się jak kobieta w czasie menstruacji - stwierdziła Carmen. 
- Powiem Ci, że chyba gorzej. 
- Ileż można tego żelu na włosy nakładać? Czy my jedziemy na wycieczkę, czy na pokaz mody?! 
- W Spale też są dziewczyny. Musi się chłopak na wszelki wypadek przygotować. Nigdy nic nie wiadomo. - zażartowałam. 
- No tak. Nagle strzeli w niego grom z jasnego nieba i zakocha się od pierwszego wejrzenia. Jakoś nie wierzę w te bajeczki...
- Wypadki chodzą po ludziach, a cuda też się zdarzają...
- No nie wiem czy akurat w jego przypadku. O wilku mowa....
Przyszedł 'temat' naszej rozmowy. 
- Kogo moje oczy widzą? Czyżby nasz kochany Zbysiu zmienił zdanie i postanowił się do nas przyłączyć? - zapytała z ironią w głosie Carmen, która zwykła to robić, kiedy pojawiał się na jej drodze. 
- Zamilcz kobieto, choć na chwilę - zwrócił się do niej, przystając przy rowerach - Który jest dla mnie? 
- Niestety. Mówiłeś, że się nigdzie nie wybierasz - powiedział, zmierzający w naszą stronę Winiar - więc dla ciebie nie ma. Cnotka albo piechotka.
Wszyscy oprócz Sharka parsknęliśmy śmiechem. 
- Ha, ha, ha, bardzo zabawne - odparł poważnie i zrobił jakąś sztuczną minę. 
- No przecież żartowałem. Bierz tą sztukę, która podoba Ci się najbardziej. - Michał zatoczył teatralne koło - Do wyboru, do koloru. 
Po chwili byli już z nami wszyscy siatkarze. Zaczęli się przeciągać, ziewać, przecierać oczy, itp., itd....
- Co wy tacy niewyspani? - zapytałam. 
- No bo my...- zaczął Jarski, ale nie dane mu było dokończyć, bo przerwał mu Igła, mający widocznie dużo do ukrycia. 
- Cichaj! - przyłożył sobie palec do ust. - To nasza słodka tajemnica. 
- To wiecie w końcu gdzie jedziemy? Jakieś pomysły? - zapytałam. 
- Ja słyszałem - Cichy zniżył głos do konspiracyjnego szeptu - że tutaj niedaleko....jest taki gęsty las...Nie?...A za tym lasem, taki mały zagajniczek... A tam takie piękne kanie rosną....
Podczas gdy Piter zachwycał się nad tegorocznym sezonem grzybobrania, Jarski wgapiał się w telefon, a Zati wylewał na siebie niezliczone ilości sprayu przeciwko komarom, mnie powoli zalewała krew. Z nimi to się gdzieś wybrać. 
- Dobra, chodźcie już, bo do wieczora stąd nie wyjedziemy! - zakrzyknął Shark. No popatrzcie, jaki on spostrzegawczy! Ale trzeba przyznać, że udało mu się to towarzystwo przywołać do porządku. Wszyscy skierowaliśmy się do bramy wyjazdowej z ośrodka. Tylko Bartman został w tyle i dziwnie się przyglądał swojemu rowerowi, jakby rozkminiał 'Wsiadać czy nie wsiadać?'
- Shark! - zawołałam do niego - Pamiętaj! Jedna złota zasada! Jak nie umiesz jeździć na rowerze, to na niego nie siadaj! 
- Co ja nie umiem?! To się jeszcze przekonamy!
I jakimś cudem udało się wreszcie wszystkim opuścić teren ośrodka.  


Carmen 

Wycieczkę czas zacząć! Każdy każdego chciał wyścignąć lub prześcignąć, jak kto woli. Biedny rekin, nie bardzo wiedział jak obsługuje się ten sprzęt. Sam tego chciał. Początki są zawsze trudne, ale potem to już tylko z górki. Słoneczko świeciło i nic nie zapowiadało tego, że spłata ono nam takiego figla w postaci deszczu i grzmotów. Nie zdążyliśmy dotrzeć do miejsca, o którym mówił Cichy, kiedy usłyszeliśmy ogromny huk. 
- Yyyy co to było? - zapytał przestraszony  Wiśnia. 
- Burza! - krzyknęłam równocześnie z Kruszyną 
- Nie żartuj sobie z nas, bo dzisiaj nie ma prima aprilis - odezwał się Zati. 
- Proponuję, abyśmy się zbierali, ponieważ podczas burzy niewskazane jest siedzenie w lesie - powiedział Magento. 
- Co Ty nie powiesz?- dlaczego mnie nie widzi to, że Rekin musi być zawsze najmądrzejszy w tym towarzystwie. 
- Jeśli chcesz zostać trafiony piorunem to sobie tutaj siedź, my się zwijamy do ośrodka - zakomunikował Rosso. 
- Kto w takie bajeczki wierzy? 
- Na pewno nie Ty, bo dla Ciebie wszystko jest bajką…- zironizowałam, miałam go już dziś dosyć. 
Nie zdążyliśmy nawet się ruszyć, kiedy to z nieba lunął deszcz i to tak jakby ktoś kran odkręcił, ale tak na maxa. Wszyscy pedałowali na swoich rowerach co sił w nogach, byle jak najszybciej znaleźć się w ośrodku. Liczne zakręty nam to klasycznie uniemożliwiały. Każdy był doszczętnie przemoczony. Niektórzy nawet dosłownie rzucali rowery na ziemię, byle tylko jak najszybciej znaleźć się w środku budynku.

Zuza

Nie mając już na sobie ani jednej przysłowiowej suchej nitki, wbiegliśmy do holu. Najbardziej niezadowoloną minę miał Shark. Chyba nie muszę mówić, że wyglądał jak zmokła kura? 
- Ja się grzecznie pytam - zaczął zdenerwowany, chociaż 'zdenerwowany' to było delikatnie powiedziane - Kto wymyślił tą całą wycieczkę? Normalnie kastracja na miejscu! 
Nie wiedzieć czemu wszyscy przenieśli wzrok na biednego Pipena.  Ten zrobił tylko minę niewiniątka. 
- O, słyszycie? - Nowakowski zaczął się powoli wycofywać w stronę schodów, prowadzących na piętro - Chyba wujek Andrea woła mnie na obiad. Muszę lecieć! - I dał nogę do swojego pokoju. 
- Gadu, gadu, gadka, była sobie chatka - Kurek przysiadł na oparciu sofy i zaczął wyżymać nogawki tak, że za chwilę tuż obok niego utworzyła się wielka kałuża. Przechodząca właśnie pani spalska sprzątaczka spojrzała na niego wzrokiem typu: Będziesz to sprzątał! 
Poczułam jak ktoś klepie mnie po ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Ziomka, który wyglądał jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica, tyle, że w ubraniu. 
- Zuza, pożyczysz mi suszarki do włosów? 


Pogoda nie poprawiła się już do końca dnia. Niebo było okropnie zachmurzone, wiatr świstał za oknami, a deszcz wybijał cichy rytm o szyby i parapety. Kruszyna wymyślił nam na ten wieczór ciekawe zajęcie. Otóż, siedzieliśmy w jednym, przytulnym pokoju z ciepłą herbatką, pod kocykami i oglądaliśmy... 'Pamiętniki z wakacji'. Misiek jest wielkim fanem tej patologii. 
- Dlaczego ona nie chce z nim być?! Przecież oni do siebie pasują...
- No idiotko, co ty robisz? On cię ewidentnie oszukuje...
Oglądanie tego zacnego serialu (szczególnie z nimi) i psychologiczne rozmyślania. Polecam. Gwarantowane miejsce w zakładzie psychiatrycznym... 


Carmen

Co prawda do końca dnia była taka ponura i przygnębiająca pogoda, jakbyśmy właśnie mieli jesień, a nie lato. Na szczęście burza tak jak się szybko pojawiła, tak i prędko zniknęła. Zostałyśmy zaproszone przez chłopaków na seans filmowy do pokoju Miśka i Ryśka. No cóż, można było się tego spodziewać mianowicie tego, że będziemy oglądać ‘Pamiętniki z wakacji’ jako, że Misiek i Rysiek są fanami tego serialu. Oglądanie z nimi jakiegokolwiek filmu łączy się z mocną psychiką osób w ich otoczeniu. Tak więc oni się zachwycali, a my to znosiliśmy. 
- Popcornu tylko brak…- powiedziałam do Bartka, który obok mnie siedział, a właściwie to pół na pół, bo leżał i siedział jednocześnie. Nie pytajcie mnie jak on to robi, bo nie wiem… 
- Skocz i przynieś - no nie, ja się chyba przesłyszałam.
- Weź rusz te swoje cztery litery i sam sobie idź po niego - powiedziałam już nieźle wkurzona. 
- Po co jak Ty możesz iść po niego...
- Znajdź sobie barana, który po niego pójdzie! 
- Przestańcie się drzeć, ja tu serial oglądam! - oburzył się Patryk, wszyscy zaczęli pokładać się ze śmiechu. 
Tym samym skończyło się naszego oglądanie, bo do pokoju wszedł Andrea i nakazał chłopakom za 10 minut stawić się na sali, ponieważ ma dla nich ważną sprawę...



Pierwsze, co musimy zrobić pod tym rozdziałem, to złożyć komuś życzenia urodzinowe:
Kochany Rekinie, 
Życzymy Ci wszystkiego co najlepsze, wiecznej przyjaźni z Kruszyną, zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia i żeby już więcej nie nękały Cię kontuzje, dużo szczęścia, spełnienia marzeń, wielu sukcesów sportowych, złota olimpijskiego i udanych spacerów z Bobkiem u boku. ;);**

A tu mamy jeszcze mały popis twórczości poetyckiej Sunny: 


Kiedy rekin atakuje często innym sił brakuje 
Swego zdrowia nie szanuje bo się ścigać bardzo lubuje. 
Wtedy zwycięstwo lepiej smakuje 
Kiedy swych mocy się nie miarkuje. 
Szczęki ma wielkie jak dwie armaty 
Często nimi kłapie jak dzik wąsaty. 
Gdy przeciwnik go widzi po drugiej stronie 
Wieje tam gdzie tylko może 
Nie chce wściekłości jego oglądać 
 Bo nie wie co go może spotkać…. 
Szczęki opadają kiedy on się składa do ataku 
 Kiedy piłka jest w boisku sędzia gwizda bez nacisku.

Na koniec chciałyśmy polecić dwa blogi:

I to by było na tyle ;) Pozdrowienia dla wszystkich czytających ;**

V. Wtem harcerz idzie z wolna: „Stokrotko, witam Cię, Twój urok mnie zachwyca, Czy chcesz być mą, czy nie?”


Carmen

Impreza zbliżała się coraz większymi krokami, a ja nadal nie wiedziałam co mam założyć. Może pomyślicie sobie, że jestem jakaś inna, ale tutaj trzeba uważać na to, żeby za dużo nie odsłonić. Siedziałam na łóżku i wpatrywałam się w otwartą szafę. 
- Czy my musimy mieć takie dylematy? Oni zakładają to co leży pod ręką i nie zastanawiają się czy dobrze wyglądają czy też nie… 
- Oj, przestań. Ty też w zasadzie możesz wziąć to, co leży pod ręką, przecież nie idziemy na jakiś pokaz mody, tylko do sąsiedniego pokoju na małą imprezę. 
- Może rzeczywiście ja też tak zrobię?- wzięłam pierwsze z brzegu rzeczy i skierowałam się do łazienki. 
Założyłam to co uprzednio dzierżyłam w ręce mianowicie: łososiową bluzkę z rękawami ¾, ozdobnymi guziczkami i lekkim dekoltem, kremowe szorty z czarnym paskiem zawiązanym na kokardkę, całość dopełniały białe balerinki. Nie chciało mi się zakładać obcasów, moje nogi muszą od nich odpocząć jako, że mój wzrost to tylko 175 centymetrów czasami je zakładam. Dzisiaj jednak z nich zrezygnowałam. Włosy zaplotłam w niedbały warkocz  i wyszłam z łazienki. 
- I jak może być?- zapytałam przyjaciółkę gdy z powrotem znalazłam się w naszym pokoju. 
- No i po co były te dylematy? Wyglądasz świetnie. 
- Nie wydaje ci się, że zbyt wyzywająco? 
- Może już lepiej chodźmy, co? 
- Skoro tak uważasz, jeszcze jedno pytanko. Zabieramy aparat? 
-  Zdecydowanie, trzeba to uwiecznić. 
- Ok. W takim razie czekam na ciebie i możemy iść, podbijać parkiet. 
Usiadłam z powrotem na łóżku i czekałam aż moja przyjaciółka się wyszykuje. Szczerze? Trochę obawiałam się jak nas chłopcy przyjmą jeden to już nawet nas gorąco powitał i pokazał na co go stać. Mam nadzieję, że reszta jest inna. 
  
  
Zuzka

Impreza może nie była zbytnio huczna, bo nie pozwalały na to rozmiary pokoju, ale i tak świetnie się bawiliśmy. Początkowo było spokojnie, może czuliśmy się jeszcze w swoim towarzystwie trochę nieswojo, później po licznych opowieściach chłopaków, brzuchy bolały już nas od śmiechu, a Piter prezentował swoje umiejętności taneczne. Dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich pojawił się nie kto inny jak Bartman. Posłałam tylko Carmen porozumiewawcze spojrzenie. 
- Który był taki mądry?! Pytam się, który?! - wrzeszczał, a chłopaki spojrzeli po sobie wielkimi oczami. 
- O co ci znowu chodzi? - oburzył się Misiek.
- O co mi chodzi? O to, kur.wa. - podszedł do okna, a za nim cała reszta. Wskazał na swój samochód, na co Kruszyna zaczął się cieszyć jak głupi do sera. 
- I z czego się tak grzejesz? 
- Ktoś tu chyba Cię bardzo nie lubi. - wydukał. Przybiłyśmy sobie z Carmen piątki z tryumfalnymi uśmiechami. 
- Przyznacie się w końcu? - popatrzył zdenerwowany na wszystkich wkoło - Jak w czeskim filmie! Nikt nic nie wie! 
- A jakbym powiedział, że to moja sprawka, to co byś zrobił? - Misiek zadał mu podchwytliwe pytanie. 
- Oświeć mnie od kiedy używasz czerwonej szminki? - zmrużył groźnie oczy. - Dowiem się, a wtedy..  - wyszedł trzaskając drzwiami, miałam wrażenie, że aż szyby w oknach się zatrzęsły. Po chwili z przerażeniem w oczach wpadł trener Anastasi.
- What happened? 
- Nothing - z naszych ust wydobył się jęk zawodu. To chyba koniec imprezy. 
- Kurde, ale ktoś miał tupet. Ja to bym się bał coś takiego zrobić. Wszyscy wiemy jaki on jest- powiedział Winiar, a Kubiak znowu zaczął się cieszyć. 
- A ja wręcz przeciwnie. Już dawno miałem na to ochotę. Ktoś mnie po prostu ubiegł. 
- To może my już sobie pójdziemy. - zasugerowałam podnosząc się do wyjścia.
- No coś Ty! Mamy rezygnować z dobrej zabawy tylko dlatego, że ktoś zrobił Bartmanowi głupi kawał? - odezwał się Zati. - Przejdzie mu szybciej niż myślisz. 
Wypowiedział te słowa chyba w złą godzinę, bo do pokoju znowu wtargnął sam zainteresowany i wypowiedział te jakże znamienne słowa: 
- Już wiem. 
- No popatrz! Cudowne olśnienie! - skwitowałam, gdy spojrzał morderczym wzrokiem na Carmen. 
- Facet jest jak strumyk. Miło sobie popatrzeć, ale trzeba pamiętać, że nie każdy jest odpowiednio bystry. - złota myśl Gumy. Zapisać i zapamiętać. 
- Możesz być z siebie zadowolona! Wygrałaś! Teraz jesteśmy kwita... 
- Czy ja wiem, zapamiętaj ze mną się nie zadziera to tak już na przyszłość.
- Przyjąłeś to nad wyraz spokojnie. - zaczął Misiek. 
- Bo co ja mogę jej zrobić? Tatuś przecież uratuje córeczkę. Tylko teraz mi powiedz czym ja do domu wrócę?  
- Ale bez takich komentarzy, jest tyle środków transportu, że na pewno coś dla siebie znajdziesz.
- Przerzucisz się na rower. - zasugerowałam. 
- O! Mam pomysł! - Piter wyskoczył z tym normalnie jak Filip z konopi. 
- Słucham Cię, Mistrzu. - zaśmiał się Igła, a cała reszta razem z nim. 
- Może byśmy sobie zrobili wycieczkę rowerową po Spale? No wiecie, świeże powietrze, rekreacja i te sprawy. 
- O nie! Ja się na to nie piszę. Rower to wynalazek szatana. Mnie w to nie mieszajcie.       Do widzenia! - drzwi za Bartmanem znowu się zamknęły. Dla nas to i lepiej. 
- My z Carmen chętnie się wybierzemy. Prawda? 
- Ależ oczywiście moja droga takiej okazji nie możemy zmarnować! Tylko mam jedno zasadnicze pytanie: skąd weźmiemy tyle rowerów? 



Ten rozdział dedykowany jest Pannie A za setny komentarz. Dziękujemy wszystkim za tak liczne odwiedzanie i komentowanie naszego bloga. Mamy nadzieję, że pozostaniecie z nami na dłużej. Pozdrawiamy i życzymy wszystkim Wesołych Świąt spędzonych w rodzinnym gronie no i mokrego Dyngusa :) Do następnego.