niedziela, 30 grudnia 2012

XII. Pierwsze kroki na ziemi japońskiej… - Nie jesteśmy na ziemi Krzysiu. - Ty to musisz wszystkiego się czepić.


Carmen

Po 16 godzinnej i jakże wyczerpującej podróży do kraju Kwitnącej Wiśni znaleźliśmy się nareszcie na miejscu. W tym czasie spokojnie z pięć razy mogłabym się wyspać, ale los ostatnio bywa dla mnie bardzo okrutny. Ciągle ktoś mi uniemożliwiał zaśnięcie. Zazwyczaj była to osoba, która zajmowała miejsce za mną. Nareszcie ląd i świeże powietrze. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze wybiorę się w takową podróż, jeśli tak, to na pewno nie z takimi niecierpliwymi ludźmi jak pewien pan.
- Ruszacie się jak mrówki w smole. Może trochę szybciej, bo w takim tempie, to my do zimy nie dojdziemy do tego hotelu - komunikuje wszystkim jaśnie szanowny pan Z.
- A ciebie to ktoś o zdanie pytał? - rzuca Ruda Puma.
- Dzieci i ryby głosu nie mają - oświadcza triumfalnie Igiełka, po czym każdy zabiera bagaż i kierujemy swe kroki do autokaru.
Musi to trochę komicznie wyglądać stado „ludziów”, idących gęsiego ze swoimi bagażami. Ludzie patrzyli na nas dziwnie, ale co my możemy na to poradzić, że wyglądamy jak jakieś stado mutantów, bądź mamutów. Kto tam wie, co Japończycy o nas myślą.
Widoki są tutaj przepiękne. Mam nadzieję, że uda nam się trochę pozwiedzać, bo to miejsce w pełni na to zasługuje. Krzyś oczywiście musi fotencje pstrykać. Bez tego ani rusz. Potem będzie miał co pokazywać znajomym i rodzinie.
Podróż autokarem strasznie nam się dłuży. Chłopaki puszczają muzykę dla umilenia czasu, inni smacznie chrapią mimo, że wcześniej pozostałym osobom nie dali zaznać ukojenia.
- Wstawaj, Śpiąca Królewno! - ktoś wydziera się na cały autokar. Otwieram oczy i kilka razy mrugam powiekami, aby się dobudzić. Patrzę na niego złowrogo.
- Ała, a to za co?! - jego oburzenie wywołuje u mnie uśmiech na ustach. Tak, wiem. Jestem wredna.
- Za to, że oddychasz - odpowiadam, po czym idę w kierunku wyjścia z autokaru. Tato kiwa tylko z dezaprobatą głową, ja wzruszam ramionami i opuszczam autobus. Cała reszta próbuje powstrzymać śmiech, ale jakoś im to marnie wychodzi.
- Carmen? - Misiek wyraźnie zaczął się nudzić, kręcił się w kółko.
- Mhym - odpowiadam, szukając chusteczek w torbie.
- Może wybralibyśmy się na jakąś wycieczkę, co? - Do końca chyba nie był przekonany czy się zgodzę, bo minę miał strasznie smutną.
- Ty i ja? - zapytałam dla formalności.
- Możemy kogoś jeszcze zabrać jeśli chcesz.
- Jest mi to obojętne. Nie wiem, co na to twój szanowny przyjaciel, ale podoba mi się twój pomysł.
- Super. W takim razie zostawimy bagaże i możemy iść.
- Nie ma sprawy to gdzie się spotkamy?
- Tutaj, przed wejściem?
- Jasne. W takim razie punktualnie o 14 widzimy się tutaj.
- Ok.
Każdy idzie do swojego pokoju, aby trochę się odświeżyć i odpocząć. Mam tylko nadzieję, że Shark nie pójdzie z nami…


Zuza

Ten dzień, jak wiele innych w moim życiu, odkąd osobiście poznałam naszych siatkarzy, zaczął się od sprzeczki. Kiedy z niemałymi problemami udało nam się dotrzeć do właściwego hotelu i wejść do niego, nie wracając z powrotem do autobusu z informacją, że ktoś bardzo kompetentny skierował nas pod zły adres, kłótnia rozgorzała już przy samej recepcji, kiedy miła pani z obsługi przydzielała nam pokoje.
- Ej, to ja miałem dzielić pokój z Bartkiem - zasyczał złowrogo Jarosz w kierunku Nowakowskiego. Strach się bać. Piotrek nic sobie z tej uwagi nie robiąc, wziął swoją walizkę, Kurka pod rękę i razem powędrowali w kierunku windy.
- Aż tak bardzo ci zależy, żeby być w jednym pokoju z Bartkiem? - odezwałam się. Do tej pory tylko przyglądałam się całej sytuacji i nie śmiałam się nawet wtrącić.
- Z Bartkiem jak z Bartkiem. Ale przeczytałem przed chwilą w tej oto broszurce - pomachał mi kawałkiem kolorowego, śliskiego papieru przed oczami - jest wyraźnie napisane, że pokoje z przedziału 370 - 382 wychodzą na ścianę wschodnią. A co to oznacza? - Niestety, nie wiedziałam co w mniemaniu Kuby, może znaczyć ta informacja i po co jest mu potrzebna do życia. Chyba zauważył mój pytający wzrok, bo po chwili dodał  - To oznacza, że każdego poranka ciepłe promienie słoneczne muskają twoją twarz przez niedosunięte zasłony. Budzisz się rześki i wypoczęty, masz...
- Nie po kolei w głowie - zaśmiał się Kubi. - Wiesz co, Jakubie? Proponuję, żebyś wydał tomik z poranną poezją. Zbijesz na tym miliony.
- Myślałem już nad tym, ale doszedłem do wniosku, że mi się nie opłaca, bo fanki też już w sumie mam - Spojrzał na mnie znacząco, jakby wypowiedziane wcześniej zdanie dotyczyło także mnie, albo w szczególności mojej osoby. Myślałby kto!
Już zbierałam swoje siły, żeby uraczyć go jakąś ciętą ripostą, gdy Anastasi kazał nam czym prędzej się zwijać i maszerować na 36 piętro, bądź co bądź, luksusowego hotelu. Wśród odgłosów szurania walizkami i innymi bagażami, rozmów i i otwierania wind, można było usłyszeć cichy, rozpaczliwy, męski głosik: Przecież ja mam lęk wysokości. 
Nasze pokoje były jasne, duże i przestronne. Każdy z dużym oknem, wychodzącym na mniej lub bardziej ciekawy krajobraz i niewielkim balkonem. Mieściły się w nich po dwa łóżka, długie, a nawet za długie jak dla mnie, ale tu chodziło o wygodę siatkarzy, a obecność moja jak i Carmen miała charakter tylko gościnny, więc nie mogłyśmy narzekać. Nawet na telewizor, który jak się później okazało nie nadaje kanałów w języku polskim, ale i w angielskim. Swoją drogą byłam ciekawa czy tu też wszystko mają Made in China. Znając zapędy naszych siatkarskich Orłów już w tamtej chwili zdążyli to sprawdzić.
Wychodząc z naszego pokoju i idąc w lewo, wnikliwy obserwator od razu mógł natknąć się na rozbijających swój obóz Marcina Możdżonka i Ruciaka, którzy zajmowali królestwo tuż za ścianą. Magneto jak rasowy perfekcjonista układał koszuli i spodenki w szafce, ostrożnie wyjmując je z torby. Oczami wyobraźni widziałam jak mierzy odległości między nimi co do cala, za pomocą linijki, czy aby na pewno żadna z rzeczy nie zajmuje więcej miejsca, niż to, które jest dla niej przeznaczone, a później skrupulatnie zapisuje wszystko w notatniku. Na szczęście była to tylko moja wyobraźnia, która podsuwa mi różne, dziwne obrazy.
W pokoju dalej Piotrek i Bartek już widocznie zdążyli się zaaklimatyzować, bo w przeciwieństwie do kapitana drużyny w ich osobistym słowniku nie istnieje słowo „porządek”. Nie wiem jak oni to robili, ale od czasu zameldowania się w hotelu, czyli jakieś czterdzieści minut z hakiem, zrobili w pokoju taki Meksyk, że ledwo można było ich spod kupy ubrań zobaczyć. Zaglądając do nich na chwilę, zobaczyłam tylko Cichego, dzierżącego w ręku pilota od telewizora, przeskakującego z kanału na kanał i usłyszałam jego poirytowany głos: Sam japoński szmelc. Nawet „Krecika” nie mają!
Dalej Guma i wywijający bioderkami Winiar ze słuchawkami na uszach. Później Igła z Ziomkiem, a po drugiej stronie wąskiego korytarza Jarosz z Wiśnią. Miałam dziwne wrażenie, że kogoś mi w tej wyliczance brakowało. Po szybkiej kalkulacji i przeliczeniu zawodników, doszłam do wniosku, że moja pamięć zaczyna mnie zawodzić, bo jak mogłam o nich zapomnieć. Michał i Zbyszek. Drzwi w drzwi! Ze mną i Carmen. Zawsze przecież mogło być gorzej. Chociaż... Nawet perspektywa mieszkania pod mostem jest bardziej zachęcająca niż Bartman jako prawie współlokator. Zapowiada się piękny wypoczynek.



Carmen

3 godziny później…

Przed wejściem do hotelu czekają na mnie Kruszyna, Igiełka, Łukasz, Marcin i Patryk. Takie grono mi się podoba. Brak Rekina i jego docinek. Jak miło.
- To co, ruszamy? - pyta Igła. Jest bardzo zadowolony. Cóż mu się dziwić, to urodzony globtroter.
- Jasne.
- To gdzie idziemy? - pytam, idąc obok Łukasza.
- Na kawę - odpowiada Kruszyna.
- Na nas to już nie łaska poczekać? - Naprzeciwko nas staje Zuzia z założonymi rękoma i patrzy na nas wzrokiem takim, jakbyśmy co najmniej komuś jakąś poważną krzywdę wyrządzili. Obok niej pojawia się Zibson.
- Na ciebie zawsze, a na tego pana to nie wiem…
- W takim razie chodźmy na kawę - komunikuje Łukasz, próbując rozładować napiętą atmosferę. O dziwo wszyscy ochoczo zbierają swoje cztery litery i idą bez żadnych zbędnych ceregieli i awantur. Idziemy poszukać jakiejś kawiarni.
Po kilku minutach siadamy na ławce przed kawiarnią, rozkoszując się kawą i jednocześnie słoneczkiem.
- Takie wycieczki to możemy codziennie robić - mówi Krzyś.
- Ja nie mam nic przeciwko - odpowiadam popijając pyszną kawę.
- Jak na pozwolą, to nie widzę przeszkód - głos zabiera Ziomek i uzyskuje tym samym aprobatę Zuzki.
- To może teraz pójdziemy rzeczywiście coś pozwiedzać - odzywa się Misiek.
- Myślałem, że cały czas to robimy - Ten nasz Krzyś zawsze musi coś powiedzieć śmiesznego, a potem wszyscy zdziwieni, bo ich brzuchy bolą. Ciekawe dlaczego…
- No to ruszajmy na podbój Japonii! - woła Zibi i idzie na czele naszej kolumny pieszych.
Stanęło na tym, że jedziemy teraz dwoma taksówkami i spotkamy się całą ekipą przed zamkiem. Krzyś, jak na przewodnika przystało, zasypie nas informacjami na temat Japonii. Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu i kupujemy bilety, aby móc zwiedzić zamek. Rekin jest dzisiaj w dobrym humorze. Co chwilę rzuca zabawnymi tekstami, Kruszynka sobie śpiewa, a Krzyś tradycyjnie pstryka fotki. Jeszcze przed samym wejściem do zamku, Krzyś przybliża nam jego historię, a Zbyś jak zawsze musi palnąć złośliwym tekstem. A już myślałam, że dzisiaj będzie grzeczny… Na górę wchodzimy schodami. Jest ich strasznie dużo.
- Coś kiepsko z waszą kondycją - czy tylko ja mam wrażenie, że Bartman się z nas naśmiewa?
- Popatrz na siebie…
- Ja mam świetną w porównaniu do niektórych.
- No tak, rekiny muszą strasznie długa drogę przebywać. To pewnie dlatego - Zuz raz po raz mnie zadziwia. Ta moja friend.
- Nie gap się na moje nogi - mówię do Sharka.
- Bo?
- To nie wieża Eiffel'a – wszyscy zaczynają się śmiać. Łukasz jak coś powie, to czasami w pięty wejdzie.
- Hahaha, bardzo zabawne…
Widoki są prześliczne, widać boiska do plażówki, co trafnie zauważył Misiek. Panorama miasta zapiera dech w piersiach. Kogo tutaj nie ma, niech żałuje, bo stracił coś fajnego.
- Przestaniesz pisać te sms-y?!
- Co ci do tego, co ja robię?
- Zakłócasz innym spokój.
- Czekaj, bo ci uwierzę… - miałam nieodpartą chęć wyrzucenia go przez najbliżej znajdujące się okno, tak działał mi na nerwy. Stwierdziłam jednak, że nie mam zamiaru do końca życia oglądać świata przez kraty w oknie.
- Marcin, weź go ode mnie, bo za chwilę zwariuję…- mina Łukasza w tym momencie - bezcenna.
- A z ciebie fajny przyjaciel - udaję obrażoną i idę na drugi koniec pomieszczenia zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.
- Dziewczynę byś sobie znalazł, a nie maltretujesz nasze perełki tutaj- coraz bardziej zaczynam lubić Patryka. Zaskakuje mnie ten chłopak, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zibi już się nie odzywa do końca naszej wycieczki.
Wychodząc z zamku kupiliśmy sobie po herbacie z automatu. Miała być zimna, ale była ciepła. Wychodzi na to, że automat się zepsuł. Do hotelu wróciliśmy zmęczeni, ale jakże szczęśliwi.


Zuza

Jedni byli szczęśliwi mniej a drudzy trochę bardziej, ale na pewno wszyscy byli głodni. Jak zawsze wszystkie posiłki, w tym kolację, jedliśmy razem, przy wspólnym stole. To była już taka nasza siatkarska zasada, której każdy musiał przestrzegać, a jeśli z jakiegoś powodu się wyłamał, był karany dwoma dniami o chlebie i wodzie z rozkazu Nowakowskiego. Cichy Pit i te jego żarty.
Właśnie się zastanawiałam czy będziemy skazani tylko na ryż i japońskie sushi, które już leżały na moim talerzu, a których nie śmiałam ruszyć, kiedy Krzyś poruszył temat kolejnej naszej wycieczki. To było zaraz po tym, jak zobaczył moją minę na widok tych przysmaków i głaszcząc mnie po głowie, powiedział:
- Jedz, bo nie urośniesz.
Za chwilę posypały się propozycje. Właściwie to jedna. Od Kubiaka:
- Ja proponuję wybrać się na sushi z prawdziwego zdarzenia, bo to, które tu mają, wygląda jak zrobione przez Makłowicza.
- Dobrze gada. Polać mu!
Jeszcze chwila i Michał zostałby nagrodzony owacjami na stojąco i uznany za bohatera dnia, za swój pomysł. Na szczęście, Andrea, jak to on ma w zwyczaju, ze swoim precyzyjnym wyczuciem czasu, kazał nam się rozejść, uzasadniając to późną godziną i tym, że od następnego poranka zaczynają się ciężkie treningi.
Nie uszła mojej uwadze cicha wzmianka Bartmana w kierunku Kubiaka, przy wyjściu z jadalni.
- To dzisiaj pobawimy się w Titanica.
- Będziecie się topić? - zdziwienie Carmen zdawało się nie mieć granic. Moje i pozostałych siatkarzy także.
- Nie. Bardziej interesuje nas ta scena z autem i zaparowanymi szybami.
Cichy Pit głośno przełknął ślinę, a nasz śmiech, kiedy wracaliśmy do swoich pokoi, jeszcze długo odbijał się echem w japońskim Nagoya Tokyu Hotel.



Tęskniliście? 

wtorek, 23 października 2012

XI. To jest business klasa? Skandal!


Zuza

Lotnisko im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Mimo godziny siódmej rano, panował tu niemiłosierny gwar, a hala odlotów była pełna ludzi. Od kilkunastu minut czekaliśmy na samolot do Kraju Kwitnącej Wiśni, a pora dnia i rzęsisty deszcz za oknami, zdecydowanie mi nie sprzyjały. W takich wypadkach jedynym wyjściem jest ułożyć się wygodnie na czyimś ramieniu i zdrzemnąć się jeszcze przez chwileczkę. Wszystkie przytłumione dźwięki dochodzące do mojej głowy, powodowały w niej dziwne obrazy, a odgłosy rozmowy słyszałam o kilka decybeli ciszej niż zwykle. Dopiero gdy wstrząsnął mną nieprzyjemny, zimny dreszcz, zorientowałam się, że opierałam policzek na czyimś ramieniu, a moje nogi też leżą na czymś niebezpiecznie wygodnym i ciepłym. Powoli wracałam do świata żywych, otwierając zaspane oczy i przyzwyczajając je do oślepiającego blasku dnia. Tak, znowu zasnęłam. To wszystko dlatego, że ściągnęli mnie z łóżka w hotelu około piątej nad ranem (dla mnie to jeszcze środek nocy) i kazali czym prędzej biec do autobusu. Nie byłam przyzwyczajona do takich rannych rewolucji, dlatego zwyczajnie na chwilę „odpłynęłam”.Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zasnęłam wtulona w Łukasza Wiśniewskiego, a resztę ciała ułożyłam na Marcinie. Gdy się wreszcie zorientowałam, a trochę to trwało, było mi naprawdę głupio. Ale im to chyba nie przeszkadzało, bo tylko przymilnie się uśmiechali, co nie zmieniało faktu, że nie wiedziałam, jak mam się zachować.
- Siemanko, Zuz - przywitał mnie Marcin, gdy niepewnymi ruchami i próbą powrotu do jako takiej pozycji siedzącej, chciałam im dać delikatny znak, że już się obudziłam. - Jak się spało?
- Super. - Tak, mój entuzjazm w tej sytuacji nie znał granic. Nie ma to jak zasnąć na lotnisku, w miejscu publicznym, wśród tłumu gapiów, wielu ludzi, którzy tylko czekają na sensację. Usnąć na ramieniu siatkarza, a dokładniej Wiśni, który próbuje powstrzymać śmiech. O, ironio. Wnioski nasuwają się same. - Długo jeszcze będziemy czekać? - zapytałam, doprowadzając do względnego porządku swoje włosy i ubranie.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to jeszcze jakieś dwadzieścia minut, może trzydzieści, ewentualnie godzinę.
- Ej, Drzewiec, to nie PKP. Tutaj wszystko odbywa się zgodnie z planem. - odezwał się „najmądrzejszy w stadzie”. Jak nietrudno się domyślić, był to sam Bartman. Razem z innymi chłopakami podpierali ściany jak pielęgniarki na strajku, a niektórzy z nich chyba brali przykład ze mnie, bo też przysypiali, nie było mowy o wypoczęciu. Zwłaszcza po nocnych zabawach w Spale i maratonie filmowym dzień wcześniej. Horrory w roli głównej.
Do Zbyszka nadal się nie odzywałam, a on też nie kwapił się, by jako pierwszy podać rękę na zgodę. Są plusy takiego rozwiązania. Przede wszystkim trochę świętego spokoju, bo nie miałam z kim toczyć utarczek słownych, ale z drugiej strony wyrzuty sumienia dawały o sobie znać, gdy pomyślałam, że to częściowo przeze mnie w naszej ekipie panowała ostatnio napięta atmosfera.
Ale on chyba się tym nawet nie przejmował, bo tworzył swoje „mini show”. Nie wiem czy on śpiewał z nudów czy z czystej głupoty, ale to „Ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie” w połączeniu z kilkoma kocimi ruchami, powodowały, że chciałam strzelić przysłowiowego facepalma. Przynajmniej to jakaś rozrywka dla ludzi, którzy czekają na opóźniony lot. Nasze czekanie akurat dobiegło końca i powoli zbieraliśmy się (dosłownie, ciężko było się podnieść po tym leżakowaniu) do odprawy.
- Boski Alvaro! -  Igła nie mógł wymyślić kreatywniejszego epitetu. Gdy Bartman zaczął prezentować swoje umiejętności, zleciało się stado fanek, więc musiał go jakoś przywołać, bo inaczej zostałby w Polsce, a bez pierwszego młota reprezentacji to nie to samo.


Carmen

Dzisiejszy dzień jest dniem wylotu do Japonii na Puchar Świata. Pojawiłyśmy się z Zuzą na lotnisku dużo przed czasem. Bagażów też nie było dużo.  Przynajmniej w moim wypadku walizka , torba podróżna i torba z laptopem. Usiadałam sobie w poczekalni i relaksowałam się. Trwało to krótko, gdyż szanowni panowie siatkarze zaczęli się schodzić i robili przy tym nieziemski hałas. Ludzie patrzyli na nas jak na jakiś nienormalnych. Tego można było się spodziewać. Miałam zamiar podejść do Łukasza i pogadać z nim bo dawno się nie widzieliśmy ale niestety mój telefon dał o sobie znać. Spojrzałam na wyświetlacz : Michał dzwoni. Odebrałam z uśmiechem na ustach.
- Ciao.
- Ciao Michele.
- Come stai?
- Grazie sto bene e tu?
- Świetnie. Szczególnie z myślą, że niedługo znów się spotkamy.
- No nie wiem.
- Tym razem szanowny pan B. chyba nie będzie miał zamiaru nam przeszkodzić?
- Trudno mi odpowiedzieć na nurtujące pytanie, ponieważ on jest nieprzewidywalny.
- No tak, zapomniałem… - wybuchnęliśmy śmiechem, a jednocześnie spotkałam się z wrogim spojrzeniem Zatiego. A temu o co chodzi?
- Co tam u was? - zapytałam, nie mając kompletnie pojęcia czego się spodziewać.
- Dobrze…  Co u was tak wesoło? - zbywał mnie. Postanowiłam, że jak spotkam go w Japonii, to dowiem się tego.
- No wiesz, Zibi postanowił umilić nam czas, żeby nam się zbytnio nie nudziło.
- Rozumiem, to ja już nie będę przeszkadzał.
- Dobrze wiesz, że nie przeszkadzasz
- Widzimy się w Japonii. Trzymaj się!
- Ciao.
Zakończyłam rozmowę i zajęłam miejsce obok Ziomka. Akurat było wolne. Zuzka tymczasem konwersowała z kapitanem Możdżonem.
- Co czytasz? - zapytałam mojego towarzysza, zabierając mu przy tym lekturę.
- Ej, oddaj - oburzył się Łukasz próbując odzyskać to, co mu zostało zabrane.
-Na „ej” to nawet tramwaj nie staje - powiedziałam, pokazując mu język. - Jak skończysz, to pożyczysz mi, prawda? Bardzo ciekawa ta książka.
- Zastanowię się… - wrócił do dalszego czytania.
- Komu nie staje? - rzucił ciekawy Kuraś. Żeby on to chociaż cicho powiedział, ale nie. Musiał się wydrzeć na całą halę. Wszyscy patrzyli na nas jak na jakiś idiotów. Dobrze, że niektórzy w tym towarzystwie nie rozumieją pewnych słów…
- Coś ty znowu wymyślił? - zapytał Rudy, który oderwał się od oglądania jakiegoś filmu.
- Na ej to nawet tramwaj nie staje - powtórzyłam to, co przed chwilą powiedziałam do Łukasza - Drogi Bartusiu, przemyj sobie uszka, żeby następnym razem dobrze usłyszeć i nie przekręcać. Bartek w tym momencie zrobił się czerwony i schował twarz za gazetą. Chłopaki mieli z niego niezły ubaw. Znając Krzyśka to zdążył to nakręcić…


Wejście do samolotu trochę nam zajęło z racji tego, że było nas dość sporo. Na początku ci najwięksi, a potem ci najmniejsi. Jakaś dyskryminacja normalnie… Każdy zajął swoje miejsce. Nam się dostały oczywiście te najgorsze. Ale cóż zrobić jak cały czas prześladuje cię jakieś fatum, bądź pech. Nazywaj to jak chcesz.
- Może te swoje zacne nogi jeszcze na sufit założysz, bo tak mało miejsca masz? - powoli zaczynał mnie irytować osobnik zwany Zibim.
- No, w zasadzie to mogłabyś się trochę przesunąć, bo mnie coś w kostkę uwiera - powiedział zadowolony z życia.
- To sobie miejsce zmień i nie zakłócaj innym spokoju, zabierz te nogi, bo nie mam zamiaru wąchać twoich skarpetek! - podniosłam ton, bo coraz bardziej narastała we mnie złość.
- O nie, tego za wiele! Warunki mi będziesz dyktowała? Nie ma takiej opcji. Będę robił, co będę chciał! - głośniej to już chyba się nie dało wydrzeć…
- Wiesz co ci powiem? Porządzić to ty sobie możesz swoimi spodniami, a nie mną. Współczuję Miśkowi. Jak on może wytrzymać z kimś takim... - pępek świata się znalazł. Z choinki się urwał jak nic!
- No wiecie, ja sobie codziennie rano zadaję pytanie dlaczego życie pokarało mnie przyjacielem idiotą i jak dotąd jeszcze nie znalazłem odpowiedzi - biedny Misiaczek, że też akurat on musiał dostać takiego przyjaciela.
- Kubiaczku, odpowiedź jest prosta. W przyjaźni jedna osoba jest mądrzejsza, a druga ładniejsza. Nie umniejszając oczywiście Twojej urodzie, ale on został nią akurat obdarzony, po to, aby nadrabiać braki umysłowe. - Pocieszenie dla Michała po prostu pierwsza klasa, ale ten drugi znowu zacznie chodzić z głową w chmurach, bo pochwaliłam jego wygląd. Mój błąd. Następnym razem będę bardziej uważać na słowa i za nim się do niego odezwę, pięć razy to przemyślę.


Zuza

Jeśli wrócę do domu,  będę bardziej doceniała spokój, ciszę i odpoczynek w samotności. Tutaj się na razie na to nie zanosi.
- U siebie jesteś? - kolejny wybuch frustracji Cam, po tym jak osoba siedząca za nią, zaczęła kopać w fotel, a na dodatek strzelać butelką wody mineralnej w trakcie picia.
- No co ty? Tak jakby u mnie, bo strasznie niewygodnie...
Ja, jako towarzyszka podróży Carmen i Michał jako współpasażer Zbyszka, mamy tak samo zdezorientowane miny i nawet nie śmiemy się w tę zawziętą wymianę zdań w jakikolwiek sposób wtrącać. Jeszcze oberwałoby się nam za chęci do życia i miłość do ojczyzny. Lepiej siedzieć cicho i się bez potrzeby nie odzywać. Gwarancja stuprocentowego bezpieczeństwa podczas kłótni, która nadal nie cichła. I tak przez następne kilka godzin. Jako, że miałam już tego powoli dość i gdybym słuchała tego dalej, to musiałabym polubić szpital psychiatryczny, założyłam słuchawki z ulubioną muzyką i zamykając oczy, osunęłam się lekko w wygodnym fotelu. Jak to powiedział Bartek: business klasa.


Ponad szesnaście godzin trwała podróż polskich siatkarzy do Japonii, gdzie już za kilka dni rozpoczną rywalizację w Pucharze Świata. Biało - czerwoni z lotniska w Nagoi udali się do hotelu, a więc...
Welcome to Japan! 

wtorek, 4 września 2012

X. Happy Birthday, Carmen!



Carmen

- Pawciu, mógłbyś już przestać? 
- No ale dlaczego? Nie podobają ci się moje żarty? 
- Brzuch mnie już od śmiechu boli, głuptasie. 
- Serio?? 
- Serio, serio - kolejna salwa śmiechu. Moje mięśnie wołały o litość. 
 Weszliśmy do jadalni, a tam ciemno jak nie powiem gdzie. 
- Brakło prądu czy jak?- zastanawiał się głośno Łukasz. 
- No i masz. Trzeba chyba po elektryka zadzwonić. - odezwał się Pablo. 
- Myślisz? To może my pójdziemy zobaczyć co się stało,  a Ty na nas poczekasz. 
- Chyba sobie żartujecie. - oburzyłam się. 
- Tylko nie mów, że się boisz ciemności. 
- Kpiny sobie urządzacie? Jasne, że nie! 
- Na pewno? 
- Nooo. 
- Dobra, to my wracamy za 5 minut. 
- Rzeczywiście zabawne. 
 - Niespodzianka!!

Stałam tak na środku jadalni i nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Aż miałam ochotę się uszczypnąć czy aby przypadkiem nie śnię. Wszędzie wisiały serpentyny i balony. Stoły były poustawiane inaczej niż zwykle. Byłam taka szczęśliwa w tym momencie, że zapomniałam o codziennych troskach, liczyło się tu i teraz. Bardzo było mi miło, że o mnie pamiętali. Chociaż nie musieli urządzać aż takiego przyjęcia niespodzianki. 
Kiedy Misiek zaczął śpiewać sto lat w moich oczach pojawiły się łezki, ale były to łzy szczęścia. Tak wzruszyłam się tak ładnie mu to wychodziło. Na końcu teatralnie się ukłonił, a cała reszta zaczęła bić gromkie brawa. Podeszłam do niego i się tak najzwyczajniej przytuliłam. 
- Dziękuję Miśku.
- Ależ nie ma za co Carmelku. Dla ciebie zawsze. - uśmiechnął się tak ładnie i dostał za całokształt buziaka w policzek. 
- No dobra, koniec już tych czułości. - oznajmił Zibi i chciał dokończyć, ale mu przerwałam. 
- Czy Ty zawsze musisz być wredny nawet dzisiaj?! - Może wydawało mu się,  że popsuje to wszystko co przygotowali, a w dodatku jeszcze mój świetny humor. 
- Że niby ja, tak?! 
- Nie, ten co stoi obok. - powiedziałam z ironią w głosie. 
- Dobra, koniec tych sporów, czas na imprezę. - krzyknął Krzyś, a Coralgol zapodał muzykę. 



Zuza

Po całym dniu przygotowań, lataniu z góry na dół i z dołu na górę, byłam totalnie wykończona. Teraz dochodzę do wniosku, że opłacało się, chociaż moje nogi błagały o litość. Wszystko zostało dopięto na ostatni guzik i odbyło się bez większych komplikacji czy nagłych wypadków. No jeśli odliczymy te kilka potłuczonych talerzy (swoją drogą brawa dla Kubiaka), stosy naczyń do zmywania i krojone naprędce ciastko, kiedy to ucierpiała na tym moja ręka z troską i dokładnością owijana bandażem opatrunkowym przez samego Bartmana. Szok? Też tak to odbierałam, ale widocznie nie taki Zbyszek zły jak go malują. Szkoda, że ta sytuacja nie zmieniła mojego negatywnego nastawienia do niego, a chyba na to trochę liczył. Naważył sobie piwa, to musi go teraz wypić, ja nie miałam zamiaru mu niczego ułatwiać. 
Nie odkupił swoich win nawet tą niespodzianką, która podobno wyszła z jego inicjatywy. Zachowanie chłopaków już od początku spotkania było co najmniej podejrzane. 
Te cwaniackie uśmieszki i porozumiewawcze spojrzenia z każdą chwilą upewniały mnie, że znów coś knują. 
- No powiedzmy im wreszcie. - poprosił Michał pozostałych, kiedy razem z Carmen usiadłyśmy przy stoliku i nieugięcie postanowiłyśmy, że nie ruszymy się z miejsca dopóki nie wyjawią nam tej tajemnicy. 
- Uznaliśmy, że dzisiaj jest najlepsza okazja, żeby wam o tym powiedzieć - zaczął Bartek, a reszta dołączyła do niego ustawiając się przed nami niemalże w równym szeregu. - Mamy nadzieję, że się ucieszycie, a jeśli nie, to też będziemy musieli z tym żyć. 
Chyba nie muszę mówić, że targały mną sprzeczne emocje, a przez głowę przelatywało milion myśli na mikrosekundę, co oni mogli znowu wymyślić. Sama nie wiem czemu, ale żołądek podchodził mi powoli do gardła, a moment, kiedy Kurek jeszcze zwlekał i specjalnie przeciągał, by zrobić nam na złość, dłużył mi się niemiłosiernie. 
- Lecicie z nami do Japonii! 
- Co? 
- No, zabieramy was na Puchar Świata! 
Naprawdę potrzebowałam tego, żeby ktoś jeszcze raz powtórzył to zdanie, by upewnić się, że jednak z moim słuchem jest wszystko w porządku. Gdy już byłam w stu procentach pewna, że to nie jest jakiś głupi żart z ich strony, chciałam się śmiać, płakać i skakać z radości jednocześnie, ale zamiast tego zerwałyśmy się natychmiast ze swoich miejsc, by każdego z nich po kolei wyściskać i podziękować. 
Kiedy już myślałam, że to koniec mojej przygody z polską reprezentacją i za kilka dni miałam wrócić do domu, by zacząć nudne życie studentki, okazało się, że to, co przeżyłam do tej pory, to tylko namiastka tego, co mnie jeszcze czekało. 

  


Carmen

Stół był trochę a’la szwedzki. Każdy brał co chciał. Szampan musiał być obowiązkowo. Każdy dostał po lampce owego napoju  z bąbelkami, by wznieść toast, a potem już harce, tańce. Niedługo później ustawił się kordonek bądź sznurek - jak kto woli - osób z prezentami, rzecz jasna i życzeniami. Nie musieli aż tak się wykosztowywać, zwykłe życzenia wystarczyłyby. W tle leciała muzyka. Jako pierwszy ustawił się Zibi: 
„Rośnij duża, dzielna, zdrowa, w 100% odlotowa.
Nie zaglądaj do kieliszka, bo Ci będzie grała kiszka.
Teraz coś dla Twojej główki, by nie było z niej makówki:
śmiej się dużo, ucz się mało, na klasówkach ściągaj śmiało.
Bądź pomocna jak komputer, szybka jak japoński skuter.
Te życzenia są dla Ciebie, abyś czuła się jak w niebie.” 
- Bardzo ciekawe życzenia. Dziękuję. 
- Polecam się na przyszłość - pocałował moją dłoń i wręczył prezent, a następnie usunął się w głąb sali, ustępują tym samym miejsca Kubiemu. 
„Niech Ci słonko ciepło gra, niech Twój uśmiech długo trwa, 
nie trać swej wesołej minki, bo dziś są Twoje urodzinki.” 
- Kochani wszyscy jesteście.
I tak każdy po kolei składał życzenia i wręczał prezent. To był bardzo miły moment. 
- No to może teraz pochwalisz się co dostałaś?- zachęcał Michał. 
- Zobaczymy. 
  
Przystąpiłam do odpakowywania prezentów. Dlaczego oni nie mogą nic skromnego kupić?! Nie żebym była wybredna , ale nie lubię jak ktoś kupuje mi drogie rzeczy. 
- Nie musieliście się tak wykosztowywać. 
- Drobiazg. 
- No właśnie nie.
- Nie marudź.
  
-Trzynastkę już masz, szesnastkę też, to teraz dziewiątka do kolekcji, by się jeszcze przydała - powiedział ktoś z głębi sali, a dokładniej Rucy. Zibi spojrzał na niego i na mnie po czym wyszedł z pomieszczenia bez słowa. 
- I weź go tu człowieku ogarnij… 
  
Od Krzysia była koszulka z podpisem i specjalną dedykacją: 
 „ Dla naszego cudownego Karmelka, któremu z twarzy nigdy nie schodzi uśmiech. Jest takim naszym promyczkiem. Reprezentacja bez niej to nie ta sama reprezentacja. Nie zapominaj nigdy o swoich przyjaciołach i zawsze się uśmiechaj”. 
  
  
Od tatusia nowiutkie autko, a mianowicie nowy  czerwony land rover. 
Misiek podarował mi dwa bilety na wycieczkę do Australii.
- Ciekawe kogo ja tam zabiorę? 
- Ja jestem chętny! 
- Jak się Iwona zgodzi, to możemy pogadać Krzysiu.
- No to może Zbyszka zabierzesz? 
- Żeby mi życie umilał? 
- Oj tam, nie taki zły jak go malują… 
  
Coralgol i Możdżi podarowali mi szybki kurs nauki japońskiego. 
- Chłopaki, a z kim ja się go mam uczyć? 
- No jak to z kim? Z nami. My jesteśmy najlepszymi nauczycielami!- zakomunikowali równocześnie. 
- Trzeba było tak od razu, krzaczki nadchodzimy!- wszyscy zaczęli się śmiać.  
- Przyda ci się.- powiedział Marcin 
- I to jeszcze jak!- zawtórował Michał 
- Żeby zostać poliglotką?- kolejna salwa śmiechu coś czuję, że dzisiaj już tak zostanie. 
  
Zibi okazał się bardzo pomysłowy. 
- Rozumiem, że jedziesz tam ze mną? 
- Przyznam, że o tym nie myślałem, ale skoro proponujesz to nie wypada odmówić. 
-Witaj przygodo w SPA 
- Ale wiecie, żeby się tam nic nie wydarzyło takiego - odezwał się jak zwykle najmądrzejszy Bratek. 
- Człowieku za kogo ty mnie masz. Za jakiegoś sadystę, albo kogoś gorszego? 
Piter to się dopiero postarał. 
- Fajnie, bo będę miała w końcu z kim grać 
- A ja to niby co? 
-Oj Bartuś, ty też i Paweł, no i wszyscy, ale wiesz Piotrek jest specjalistą od tego. 
  
Reszta prezentów też był świetna: 
Bratek i Kojot - zapas Monte, ale pod warunkiem dzielenia się z nimi. 
Kosa - perfumy z Pumy. Trzeba przyznać, że chłopak się zna i trafił w mój gust. 
Wiśnia - ulubione płyty z muzyką. 
Rucy i Zati - zestaw książek, żeby mi się nie nudziło. 
Stryj - kurs windsurfingu. To jest to co uwielbiam 
Olek, Rafał i doktor Sowa – podróż po Europie, Jarząbek oznajmił że zabiera się ze mną. 
Jamal i Jarząbek - kufer z kosmetykami .
  
Wszystkim bardzo podziękowałam. Zaskoczyli mnie i to bardzo. Nie spodziewałam się aż takiej imprezy. Strach pomyśleć co moi włoscy przyjaciele wymyślili. Zabawa trwała w najlepsze każdy bawił się świetnie. Wyszłam na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. 
- I jak podoba się przyjęcie? 
- I to jeszcze jak! Oj tatusiu, też brałeś udział w tym niecnym planie. 
Nic nie powiedział tylko się uśmiechnął. 
- Giulio i Petro dzwonili z życzeniami 
- A mama? 
- Jeszcze nie… 
- Nie martw się, na pewno zadzwoni - mówił to z pewnością w głosie, ale chyba do końca sam w to nie wierzył. 
- Cristo dzwonił z całą resztą oczywiście i stwierdzili, że jak będę we Włoszech to odbijemy to sobie i pójdziemy do klubu się wyszaleć. Ale to chyba za rok albo w grudniu po południu. 
- Nie będzie tak źle. Może wcześniej niż myślisz odwiedzisz swoich przyjaciół. Widzisz jak wszyscy o ciebie dbają, a mówisz, że nikt Cię nie kocha. Jest wręcz odwrotnie.
- Tak, mam najlepszych przyjaciół na świecie, ale jest ich dość sporo.
- Przynajmniej mieszkają w różnych zakątkach świata.
- Są plusy i minusy. 
- Tutaj się ukrywacie - dołączył do nas stryj. 
- Jeszcze raz dziękuję za prezent jest idealny. 
- Stary wujcio wie co jeszcze jest modne i co uwielbia jego chrześnica. 
- Nie jesteś taki stary.  Po prostu przeżywasz drugą młodość. 
- Zobacz bracie, jaką mamy tutaj ekspertkę. 
- No, właśnie widzę - zaczęliśmy się śmiać, a po krótkiej chwili wróciliśmy na dalsze party. 
  
  
  
Zuza

Podczas gdy inni doskonale bawili się przy hitach karaoke i co chwilę ktoś nowy męczył mikrofon, ja postanowiłam odpocząć i usiadłam przy jednym ze stolików w kącie jadalni. Ciągle nie mogłam oswoić się z myślą, że już za kilka dni wyjeżdżamy do Japonii, a ja będę mogła dalej obserwować wszystkie przygotowywania siatkarzy i oglądać mecze z trybun. Przez ten czas spędzony w Spale przyzwyczaiłam się już do obecności tych zakręconych wariatów z całej kadry i trudno byłoby mi się z nimi teraz rozstać. Chociaż jednemu to już dawno z chęcią pomachałabym białą chusteczką na pożegnanie. 
- Jak ręka? - zapytał, dosiadając się do mnie gdzieś pomiędzy „Idę na plażę”  a „Jesteś szalona”, gdy teksty tych piosenek i tańce chłopaków wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Uniósł moją dłoń, oglądając ją z każdej możliwej strony i sprawdzając czy opatrunek, który mi wcześniej założył, na pewno dobrze się trzyma. 
- Do wesela się zagoi. - mruknęłam, cofając rękę. Obecność Bartmana znowu mnie irytowała, zawsze zjawiał się tam, gdzie najmniej się go spodziewano, a co najgorsze, nawet gdy nie był mile widziany. 
- Dlaczego jesteś taka niemiła? 
- Dlaczego jesteś taki upierdliwy? - odbiłam piłeczkę.  
- O samego początku coś do mnie masz. Nie można z tobą normalnie porozmawiać. - zarzucił mi. 
Patrzcie go! Teraz próbuje wykręcić kota ogonem i zaraz okaże się, że to ja jestem ta zła. 
- Chciałem... 
- Słuchaj! To tobie od pierwszego spotkania z nami coś ciągle nie pasuje. To ty masz zawsze jakieś bezpodstawne pretensje i ciągoty. Traktujesz mnie jak kogoś gorszego, a co ważniejsze oczekujesz ode mnie teraz niemożliwego. Zachowuj się normalnie, bądź miły, to odwdzięczę się tym samym. Ten system działa w obie strony. Zastanów się nad tym co robisz, a może kiedyś nawet zostaniemy przyjaciółmi. Teraz nie widzę takiej możliwości. Przykro mi. 
Strasznie na niego naskoczyłam i czułam się z tym okropnie źle, a jego wyraz twarzy jeszcze upewnił mnie w przekonaniu, że nie powinnam tego mówić. Miałam poczuć się lepiej, bo od dawna chciałam mu już to wszystko wygarnąć, ale nie ulżyło mi ani odrobinę. Niesiona wyrzutami sumienia i własną głupotą wyszłam z sali, mając jego spojrzenie na plecach. I z całą pewnością to jeszcze nie był koniec konfliktu na linii Zuza - Zbyszek.   

  
Carmen

Wszyscy bawili się w najlepsze. Przynajmniej tak mi się wydawało, do momentu, kiedy zobaczyłam jak Zuza i Zbyszek po raz kolejny drą ze sobą koty. Miałam nadzieję, że zakopią topór wojenny chociaż na wyjazd do Japonii. Mówię to ja, która ma takie same uprzedzenia do Zibiego. Wyszłam za nią bo chciałam porozmawiać i poniekąd pogodzić ich ze sobą. 
- Zuz zaczekaj! Co się stało? 
- Nic. 
- No przecież widzę, powiesz mi czy mam iść zapytać Zbyszka? 
- Mam go już serdecznie dość. Ciągle ma jakieś pretensje i nic mu wiecznie nie pasuje. Niedługo będzie mu przeszkadzać, to, że za głośno oddycham!  
- Nie moglibyście żyć w zgodzie, tak jak fauna z florą? 
- Chciałabym, ale z nim widocznie się tak nie da. A tak w ogóle... To dlaczego ty go bronisz? - zarzuciła mi.  
- Wiem, sama nie jestem lepsza. Może zabrzmi to głupio, ale go lubię pomimo jego złośliwości. To jak zrobisz to dla mnie i pogodzicie się? 
- Mogę to zrobić tylko ze względu na dzisiejszy dzień, ale od jutra nie odezwę się do niego ani słowem. I gwarantuję, że piekło prędzej zamarznie niż ja polubię tego niezrównoważonego człowieka.
  


Zabawa trwała do białego rana. Niedługo szykował się lot do Japonii. Nieźle sobie to wykombinowali, z szybkim kursem tego języka. Przyda się, jeśli nie dogadamy się po angielsku. Wracamy wszyscy do swoich pokoi zmęczenia, ale szczęśliwi. 
- Musimy to powtórzyć - komunikuje Igła. 
- I to koniecznie - odzywa się Zibi. - A teraz dobranoc paniom. - Żegna się z nami całusem w policzek, co nas trochę zaskakuje. Następnie wchodzi do siebie i tyle go widzimy. 
- Coś grubszego się nam tutaj kroi - mówi Pit, który jest już nieco podchmielony. 
- Co będziemy kroić?- pyta kolegę z pokoju Bratek. 
- Wiecie co, może połóżcie się spać. 
- To jest bardzo dobry pomysł. - mówi Łukasz, po czym się do mnie przytula i ciągnie chłopaków do pokoju. Tak, komicznie to wygląda. 
  
- Dzisiejszy dzień dostarczył nam wielu wrażeń. Tych złych i dobrych, ale i tak was kocham! - mówię do Zuz. Przytulam ją, po czym kładę się na łóżku i zasypiam. 
Niestety nie dane nam jest długo pospać, bo do naszego pokoju z impetem wpadł Rosso. My z Zuzką skoczyłyśmy od razu na równe nogi. 
- Co się tutaj dzieje?- pyta Zuzia zaspanym głosem. 
- Bartek mnie goni z mieczem świetlnym. - nasze oczy zrobiły się jak pięciozłotówki z niedowierzania. 
- Matko, co wyście brali? Tam nikogo nie ma. - I jak an zawołanie do pokoju wpadł Bratek z kijem od szczotki, który miał być tym mieczem. 
- Abrakadabra jutro będziesz kojotem - mówi do Kuby i udaje, że czaruje. 
- Dobra, koniec tych cyrków. Idziecie spać i to w trybie natychmiastowym. Już was nie ma - wygoniłam ich, a sama położyłam się z powrotem na łóżku. 
- Aż strach pomyśleć co będzie w  Japonii…- dodaje Zuz i zasypiamy z nadzieją, że nic i nikt już nam nie przeszkodzi w spaniu. 

wtorek, 24 lipca 2012

IX. Widzieć ile szczęścia w sobie kryje każda mała rzecz Cieszmy się z małych rzeczy bo wzór na szczęście w nich zapisany jest...


Carmen
 
Jak na złość wszystkich gdzieś wywiało. Nie ma się do kogo odezwać, a przecież sama do siebie, ani do ścian nie będę gadać. W psychiatryku nie mam zamiaru wylądować. Z racji tego postanowiłam sobie pospacerować. Zabrałam ze sobą aparat i wyszłam z pokoju. 

W tym samym czasie: 

- Uwaga, uwaga do wszystkich jednostek, zagrożenie na horyzoncie. Carmen przechodzi obok konferencyjnej. Bez odbioru…- przekazał przez krótkofalówkę pewien głos. 
- Musimy się schować i być cichutko, aby nas nikt nie usłyszał - zarządził Magento. W końcu był kapitanem. 
- Tak jest, szefie - zasalutowali pozostali i nastała cisza jak makiem zasiał. 
Miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale kiedy się odwracałam nikogo tam nie było. Chyba mam już jakieś halucynacje.  Wyszłam z ośrodka i od razu uderzył w moją twarz wiaterek, który niósł ze sobą zapach lasu i wakacji. Skierowałam swoje kroki nad jeziorko. A później udałam się w stronę miasta, zatrzymując się obok fontanny i robiąc kilka zdjęć ludzi, który się tam znajdowali. Dzieci bawiące się w fontannie, widok przepiękny. 


Zuza

- Jak może wiecie, albo i nie, Carmen ma jutro urodziny - zakomunikowałam - Tak więc…
- Jutro?! - wypalił Rekin. - Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?! Gdzie ja w tej dziurze zabitej dechami znajdę dla niej odpowiedni prezent?! 
- Przepraszam  bardzo - spojrzałam  na niego takim wzrokiem, że jakby mógł zabijać, to Shark już  dawno wąchałby kwiatki od spodu.  A tak się akurat składało, że siedział zaraz na pierwszym miejscu przy długim stole, więc mogłam go bacznie obserwować. - Czy rodzice nie nauczyli, że to nieładnie komuś przerywać? A jeśli chodzi o prezent… Hm… Postawisz na swoje umiejętności plastyczne. Zrobiony własnoręcznie podobno cieszy najbardziej. 
Odburknął coś pod nosem, ale już nie zrozumiałam. 
- Tak więc chciałabym, żebyśmy zorganizowali dla niej przyjęcie urodzinowe. Kto jest za? 
Wszyscy  jak  jeden mąż podnieśli ręce do góry. 
- Cóż za zgodność – skomentowałam, kiwając z uznaniem głową – Jak nigdy… Teraz zajmiemy się…
I znowu mi przerwano.  Nie, to nie był Rekin. Tym razem do sali wpadło dwóch chichoczących mężczyzn. I nie żartuję, zachowując  się  jak nastolatki, zajęli miejsca na samym końcu, nadal się śmiejąc. Ja nie wiem co oni brali, ale takich to jeszcze ich nie widziałam. 
- Ziomek? Guma? - mina Magneto była najprościej mówiąc: bezcenna. Zresztą tak  jak naszej większości. - Może powiecie o co chodzi, to pośmiejemy się razem? 
Łukasz spoważniał na chwilę, szybko się ogarnął, ale nie powiedział ani słowa, tylko pokręcił przecząco głową. Co jak co, ja już się bałam co oni znowu wykombinowali. 
- To może przejdźmy do sedna sprawy - rozpoczęłam po raz kolejny - Musimy się streszczać, bo Carmen zacznie nas w końcu szukać. Postanowiłam, że każdy będzie miał przydzielone zadanie do wykonania. Tak będzie o wiele szybciej i prościej. Po pierwsze, trzeba zaklepać stołówkę, żeby nikt obcy się wtedy tam nie kręcił. Najlepiej na cały wieczór. 
To prychnięcie, jakie usłyszałam, mogło pochodzić tylko z jednego źródła. Nie ma na świecie bardziej aroganckiej osoby niż Shark. Przynajmniej ja jeszcze takiej nie spotkałam. 
- Na cały wieczór? Chyba chciałaś powiedzieć na całą noc - zaśmiał się kpiąco. 
- Okej, w takim razie znalazłeś już sobie zajęcie. Ta kwestia należy do ciebie. 
Chyba udało mi się sprowadzić go do parteru. Chociaż na chwilę. 
- Jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa. Urodzinowy tort. Mamy jakichś zdolnych cukierników w kadrze? 
Kuraś zerknął na Jarosza z tajemniczym błyskiem w oku. 
- Kubusiu? My się już tym zajmiemy, prawda? 
- Oczywiście - Rosso puścił mu oczko. 
- Tylko chłopaki - zastrzegłam - Żeby Spała nie została zmieciona z powierzchni Ziemi. 
- Spokojna głowa. Takich trzech jak nas dwóch, nie ma ani jednego. - wyszczerzyli się. 
- Dobra... To te ważniejsze rzeczy mamy już z głowy. Teraz będę miała ogromną prośbę do Miśka. 
Od razu spojrzałam błagalnie na siedzącego cichutko Kubiaka. Dzisiaj jakoś wyjątkowo się nie udzielał. 
- Michał - zaczęłam najmilej jak umiałam, żeby nie powiedzieć, że słodko - Zaśpiewasz dla Carmen, prawda? 
- Phi... Jeszcze czego - założył ręce na znak protestu - Nie ma takiej opcji. Ja nie umiem śpiewać. 
- Misiek, proszę...
- Zgódź się Misiu, Zuzia tak ładnie prosi...
Za ten tekst zdzieliłam Sharka, tym, co miałam pod ręką. Padło akurat na plik kartek leżący na stole. 
- Auć! Za co?! - zasłonił się szybko rękami. 
- Za chęci do życia i miłość do ojczyzny - odparłam. 
- To się nazywa przemoc w rodzinie - odezwał się Zati - Podobno karalna. 
- Okej, pójdę siedzieć, ale przynajmniej w słusznej sprawie.
Z tymi kartkami to może mnie trochę poniosło, ale naprawdę w słowniku tego człowieka nie istnieje takie pojęcie jak „przyzwoite zachowanie”. 
Żeby trochę ochłonąć, usiadłam między Marcinem a Cichym, bo Bartman doprowadzał mnie swoim wzrokiem do szewskiej pasji. Tak, nawet to, że na mnie patrzył już mnie irytowało. 
- Chłopaki, skupcie się. - poprosiłam. - A teraz potrzebujemy jeszcze kogoś, kto będzie uważał, by Carmen pod żadnym pozorem nie zbliżała się do stołówki, bo inaczej z niespodzianki nici. Potrzebujemy kogoś w stylu obserwatora terenu - uściśliłam. 
- No to ja proponuję naszego kapitana. - Zgłosił swoją kandydaturę Kubiak. 
- A znasz taki żart o mrówce, jak mówi: Słoniu, schowaj się za mną, ja się mniej rzucam w oczy? - zadrwił Bartman. 
Faktycznie, Marcin z powodu swojego wzrostu nadawał się do tej roli akurat najmniej. 
- A ja właśnie myślę, że nadaje się do tego idealnie. - Stwierdziłam tak, dlatego, by zagrać Zibiemu na nosie i żeby nie wszystko szło po jego myśli. 
Przybijając sobie z El Capitano triumfalną piąteczkę, poganiałam chłopaków:
- Zmykajcie na salę, bo wreszcie i mi się dostanie od trenera. I tak już wystarczająco dużo czasu wam zabrałam. 
Podczas gdy Orzełki poprawiały po sobie krzesła i ociągając się opuszczały salę konferencyjną, obserwowałam wśród nich Miśka. Może nie był do końca zadowolony z tego, że poprosiłam go, żeby zaśpiewał dla Cam, ale czułam, że zmięknie i gdy przyjdzie co do czego, to zgodzi się bez wahania. Jakby na potwierdzenie moich myśli i rozwianie wszelkich wątpliwości, zatrzymał się w progu i serdecznie się do mnie uśmiechnął, a zrobił to tak, że nie sposób było tego uśmiechu nie odwzajemnić.  


Carmen 

No gdzie oni wszyscy są? To wcale nie jest śmieszne! Oni na bank coś knują, ale co? No nic, posiedzę sobie obok fontanny, może jednak ktoś sobie o mnie przypomni. Albo i nie. A co mi tam, przynajmniej raz będzie cicho. 
- Hej Cam, co tak sama siedzisz? - zagadnął Jamal, przechodząc obok. 
- Cześć Mieszko, no jak widać nikt mnie nie kocha, wszyscy zajęci sobą i swoimi sprawami, zresztą gdzieś ich wszystkich wcięło - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
- Mogę się dosiąść? - zapytał jakby nie wiedział jak brzmi moja odpowiedź. Zapewne udawał, jest mistrzem w tym swoim graniu. 
- Jasne, jeszcze się pytasz - odparłam z rozbawieniem. 
- Pytam na wszelki wypadek, gdybyś nie potrzebowała mojego nudnego towarzystwa. 
- Nie jesteś nudny! Przestań tak gadać, bo rzeczywiście tak pomyślę. Wręcz przeciwnie, bardzo lubię Twoje towarzystwo. 
- Ooo, bardzo mi miło - strzelił uśmiech nr 5 pod tytułem: wiem, że jestem zaje***ty. 
- Ale nie pomyśl sobie nie wiadomo czego - no tak, ja i te moje głupie teksty. Idiotka… 
- O co Ty mnie w ogóle posądzasz? - zapytał z tym swoim Hollywoodzkim uśmiechem. 
- Hmm dobre pytanie…- oboje zaczęliśmy się sami z siebie śmiać. Jak się dwóch takich wariatów spotka to koniec. 
Uruchomił swojego laptopa i zaczął coś wstukiwać w klawiaturę. Wstyd zapytać co robi. Zapewne statystyki uzupełnia, no i sprawdza wszystko to, co mu jest potrzebne. 
- Cóż tam tak natarczywie wstukujesz? Wstyd się przyznać, ale nie znam się na tych waszych statystykach 
- Oj tam, nie każdy musi wiedzieć. Jeśli chcesz to wytłumaczę ci co i jak? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. 
- Jeśli to nie będzie problem, to bardzo chętnie nauczę się czegoś nowego. 
- Żaden. Dla ciebie wszystko. 
- Ale bez takich wyznań.
- Jak zawsze musisz wszystko popsuć -udał oburzonego po tym co powiedziałam. 
- No wielkie dzięki. Foch - obróciłam się do niego plecami. 
- Taa, na 5 minut. To zaczynamy lekcję statystyki 
- Śmieszne bardzo… 
Tak więc przystąpiliśmy, Jamal do tłumaczenia, ja do słuchania i wszystkiego co mi przekazywał na temat statystyk. Nie powiem, bardzo ciekawie prawił na ten temat. Kto wie, może wybiorę się również i w tym kierunku. Nie wykluczam tejże możliwości. Z kolei on na nauczyciela świetnie się nadawał. Może gdzieś by go przyjęli. Dzieci by się ucieszyły, a rodzice byliby spokojni.  Siedzieliśmy i tak gawędziliśmy sobie. Trochę czasu minęło nawet nie wiem kiedy. Miło było spędzić trochę czasu w takim doborowym towarzystwie. 
- Tutaj jesteś, wszędzie Cię szukam -usłyszałam głos Olka. 
- Coś się stało - możecie się śmiać, ale przed Aleksandrem czułam respekt. 
- Nie, dlaczego od razu miało coś się stać? 
- Bo mnie szukasz. Wszystkich gdzieś wcięło, nie ma się kim zająć… 
- Można się dosiąść? 
- Jasne, miejsca aż zanadto i tak mnie nikt nie kocha. 
- A my? - powiedzieli chórem  
- Chociaż wy…- dodałam 
- Ale entuzjazm, nie ma co…- podsumował Olek. 
- A ja? - zapytał pan, który obok przechodził. 
- Ty też Jarząbku, ale nie pal tyle papierosów, bo przydasz się jeszcze tej kadrze na lata 
- Chyba sobie wezmę te słowa do serca. 
- Będzie mi niezmiernie miło 
- Dobra, koniec tego dobrego. Idziemy na obiad - zarządził nasz główny fizjoterapeuta. No i tak zrobiliśmy. Udaliśmy się na obiadek. 
  
 
Zuza
 
Dzień urodzin. Trener Anastasi odpuścił chłopakom popołudniowy trening, by mogli zająć się przygotowywaniem przyjęcia dla jego córki. I chwała mu za to, bo sama bym tego nie ogarnęła. Nawet w tak licznym gronie, każdy miał pełne ręce roboty i z całą pewnością się nie nudził. Z wyjątkiem jednej osoby. 
- Może byś tak z łaski swojej pomógł nam w czymś? Michał doskonale wie jak przyczepiać te balony i nie musisz nim dyrygować. - Zwróciłam się do Bartmana, gdy pędziłam sprawdzić jak radzą sobie Bartek i Kuba z przygotowywaniem tortu. 
- Pomagam ci! - krzyknął za mną - W końcu ktoś musi tego wszystkiego doglądać! 
Pokręciłam tylko ze zrezygnowaniem głową i wpadłam do kuchni. Tam nie poczułam się lepiej, bo... załamałam ręce. 
- Chłopaki... ? - wyjąkałam. 
Wszędzie walały się stosy brudnych naczyń, podłoga była biała od mąki, wszystko począwszy od szafek po lodówkę i kuchenki upaćkane było różnymi rodzajami kremów, mas i nie wiem czego jeszcze, a na środku tego pobojowiska Kuraś i Jarski w fartuszkach, które wcale nie wyglądały lepiej. 
- Już kończymy - zakomunikował Rosso, układając na kolorowym czubku ciasta cukrowe różyczki. 
Jedno mogłam im przyznać, mimo tego jaki bałagan zrobili, tort prezentował się wspaniale. Sama na pewno bym lepszego nie zrobiła. 
- Wow, chłopaki. Jest cudowny. 
- Ma się ten talent, nie? - Bartek poruszał znacząco brwiami, zawzięcie mieszając coś w misce. - Chcesz trochę? - Wyciągnął w moją stronę łyżkę umoczoną w cukierkowo różowym kremie. 
- No pewnie. - Pochodząc bliżej, spróbowałam odrobinkę, - Pyszne, mogę jeszcze?! - Musiałam wytrzeć sobie usta, bo oczywiście całą mnie upaćkał. 
- Nie, jedzenie będzie później.  - Odparł twardo, cofnął łyżkę i wrócił do mieszania, a ja wystawiłam mu język. - A teraz już zmykaj, nie przeszkadzaj mistrzom w pracy. 
Wychodząc, ogarnęłam wszystko wzrokiem. Chłopcy poprzestawiali wszystkie stoliki na prawą stronę, by druga została pusta i można było swobodnie potańczyć. Gdzieś w kącie Winiar i Cichy przygotowywali sprzęt muzyczny, Misiek, Wiśnia i Igła wieszali kolorowe baloniki i inne dekoracje, a pozostali rozkładali na stołach przekąski i serwetki. Idealnie? Nie do końca. Dokładnie naprzeciwko mnie, w drugim końcu sali, z założonymi rękami stał Zbyszek i głupio mi się przyglądał. Przechyliłam nieznacznie głowę i uśmiechnęłam się do niego. Ja się do niego uśmiechnęłam?! Ten świat już całkiem oszalał. Żeby nie dać mu żadnej satysfakcji szybko się ocknęłam i przenosząc wzrok na Michała, powiedziałam: 
- Tylko nie spadnij z tej drabiny, bo Zbyś będzie niepocieszony. 
Uśmiechając się pod nosem, wyszłam, wymijając go w drzwiach jak gdyby nigdy nic. 


Carmen

Nie no, ja się tak nie bawię. Czy oni sobie ze mnie żartują, czy jak? Znowu ich gdzieś wsiąkło. Nie, to już jest szczyt wszystkiego. Moje rozmyślania przerywa dźwięk telefonu.
- Halo? 
- Wszystkiego najlepszego, szczęścia, zdrowia miłości i wiele słodyczy, brat ci życzy! 
- Dziękuję braciszku, mój Ty kochany. 
- Ależ nie ma za co, a jak tam ferajna? 
- Zła jestem na nich, bo już trzeci dzień pod rząd gdzieś znikają bez słow. Przepadli jak kamień w wodę. 
- Ej, ej spokojnie na pewno coś szykują 
- Akurat… 
- Mówię ci to, ja to czuję 
- Taa, ciekawe. 
- No co, mam taką intuicję, która nigdy nie zawodzi - widziałam jak się szczerzy, wypinając dumnie pierś. 
- Niech będzie.
- No i tak ma być. Trzymaj się 
- Papa.
Nie powiem, trochę mnie tym stwierdzeniem podbudował. Telefony dzisiaj się normalnie urywały. Cała moja rodzinka i znajomi, nawet znajomi znajomych dzwonili z życzeniami. Bardzo miłe uczucie, ale i tak się staro już czuję. Ubrałam się w normalniejsze ciuchy typu dżinsy, moją ulubioną bluzkę zeberkę, sandałki, włosy splotłam w warkocz, lekkie kolczyki i bransoletkę, którą dostałam od brata na 18-naste urodziny. Ogarnęłam się i wyszłam z pokoju, zamykając go. Na korytarzu cisza i pustka. To tutaj nie jest rzeczą normalną. Zawsze ktoś komuś kawał wywija, a dziś nic, cichuteńko.  Idę sobie korytarzem i czuję zapach ciasta, więc odruchowo kieruję się w stronę kuchni, chcąc zobaczyć co tam się dzieje. Jestem już niedaleko, kiedy na mojej drodze staje Łukasz. 
- Ooo, jak miło w końcu kogoś widzieć. Żarty sobie stroicie czy jak? - wydarłam się na mojego frienda.
- Też się cieszę, że Cię widzę, ale nie krzycz tak, bo mnie uszy bolą… 
- Sorry, ale tarasujesz mi przejście - Wrażliwiec się znalazł. 
- Nie można tam teraz wchodzić. 
- Niby dlaczego? 
- Bo dezynfekują kuchnię. Znaleźli jakieś robaki, prawdopodobnie karaluchy. 
- Nigdy nie umiałeś kłamać. Karaluchy o zapachu ciasta? - niezły żart z jego strony. 
- Chodź ze mną. 
- Nigdzie nie idę. 
- No chodź - ciągnie mnie za rękę, ale ja wyrywam się z jego uścisku. 
- Nie, postaw mnie na ziemi, wariacie - niesie mnie do lasu, ale nie wiem w jakim celu. 
Zapewne było nas słychać na pół ośrodka, jak nie w całym. Ale jakoś nikt nie wyszedł sprawdzić co się dzieje. 
- Łukasz, postaw mnie na ziemi do jasnej cholery! - drę się w tym lesie jak głupia. 
- Proszę bardzo Wać panno. 
- Po co mnie tutaj przywlokłeś? - tak, lubię rzucać takimi wyrazami. On i te jego pomysły. Zwariować można. 
- Zamknij oczy. 
- Tylko odstaw mnie całą i zdrową, bo inaczej będziesz miał kłopoty z moim ojcem. 
- Uspokój się, przecież nie jestem jakimś zboczeńcem, albo napaleńcem. Dobrze mnie znasz, więc się nie obawiaj. 
Tak jak polecił, tak też zrobiłam. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Poczułam jak zapina na szyi wisiorek. 
- Wszystkiego najlepszego, karmelku - wyszeptał mi do ucha, aż mnie ciarki przeszły. 
- Dziękuję -odwróciłam się do niego i rzuciłam na szyję - Jest piękny, nie musiałeś się tak wykosztowywać. Otrzymałam srebrny naszyjnik z napisem Carmen i do tego było przyczepione serduszko. 
- Koniec tych czułości. Już, no, moi drodzy - ten głos mógł należeć tylko do jednej osoby. No i nie myliłam się. 
- Paweł, czyżbyś był zazdrosny? 
- No powiedzmy, że czuję się poszkodowany zaistniałą sytuacją 
- I co ja z wami mam? 
- Wszystkiego naj, naj, najlepszego. No i żebyś znalazła tego swojego rycerza. 
- Dziękuję - przytuliłam mojego „braciszka” żeby nie poczuł się odrzucony. Dostałam od niego nowiuśkiego ipoda. 
- Dziękuję wam, jesteście kochani. Moi wariaci, nie musieliście aż takich prezentów kupować - przytuliłam ich jeszcze raz. 
- To dla nas drobiazg - uśmiechnęli się serdecznie. 
Guma wziął mnie na barana i poszliśmy do ośrodka, śmiejąc się co chwilę. 
- Jak masz zamiar zmieścić się w tych drzwiach? - zapytałam Pabla.
- Możemy wejść oknem jeśli chcesz. 
- Zabawne… 
Jakoś udało nam się wejść do środka bez szwanku. Skierowaliśmy się do sali konferencyjnej, ale tam nikogo nie było, więc padło na stołówkę. Cały czas śmialiśmy jak nienormalni. No ale to przez Pawła, który opowiadał kawały. 

VIII. Ktoś mnie pokochał świat nagle zawirował, bo ktoś mnie pokochał na dobre i na złe...


Zuza

Weszłam do stołówki z uśmiechem na ustach i od razu przywitałam się z chłopakami.
- Cześć wszystkim! - musiałam niemalże krzyknąć, żeby mnie usłyszeli, bo po prostu nadawali jak jakieś przekupy. Ja rozumiem, poranne ploteczki i inne sprawy, ale bez przesady.
- Siema! - odpowiedziało kilku z nich odrywając się od śniadania.
- Widzę, że trzymaliście dla mnie miejscówkę - usiadłam między Bartkiem a Cichym.
- No oczywiście - wyszczerzył się ten drugi.
- Ta, jasne Piter - zabrałam się do jedzenia kanapek.
W pewnym momencie w całej stołówce zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Trochę mnie to zdziwiło, bo zwyczajowe pobrzdękiwanie widelców i talerzy, pomieszane z ciągłymi rozmowami powodowały, że człowiek nie słyszał tutaj własnych myśli. Zaintrygowana spojrzałam w stronę wyjścia, gdzie podążał wzrok wszystkich chłopaków. Do jadalni weszła wysoka, szczupła blondynka. Miała zgrabne nogi, co podkreślała jej krótka spódniczka, a jej złociste włosy falowały jak w reklamie jakiegoś szamponu. Obdarowywała wszystkich wkoło swoim zniewalającym uśmiechem.
- Łoooooł, ale sztuka. - Kruszyna jak zwykle wiedział co powiedzieć.
- Beatiful.
- Czekaj, niech no ocenię okiem eksperta - Zator aż wstał sobie z krzesła. To chyba z wrażenia. Nagle jeden z siatkarzy odszedł od stołu, by po chwili podejść do tajemniczej blondynki, która ku naszemu zaskoczeniu rzuciła się mu na szyję. Wszyscy patrzyli na całującą się parę, wzrokiem '' Co u licha?"
- Pozwólcie, że wam przedstawię - zaczął dumny Bartman, trzymając blondynkę za rękę i podprowadzając ją bliżej - To moja dziewczyna Andżelika. 
- Miss Ziemi Śląskiej 2010 - wyszeptał mi do ucha Bartek, poruszjąc znacząco brwiami. 
- A ty skąd wiesz? 
- Ogląda się telewizję to się wie. Chociaż raz na coś przydaje się to pudło z diodami... Misiek, tylko mi nie mów, że nie wiedziałeś, że twój przyjaciel ma dziewczynę.  
- Coś tam wspominał, ale kto by tam go słuchał. On różne rzeczy bredzi. 
- Ale gdybyś wiedział o jaką dziewczynę chodzi, to pewnie słuchałbyś go dniami i nocami, co? 
- Eee tam - Zati pokręcił głową ze zniesmaczeniem. - Facet nie pies, na kości nie leci. 
- Słuszna uwaga, Pawełku. 
Od tej chwili głównym obiektem zainteresowania był Bartman i jego nowa blond-włosa piękność. Szczerze powiedziawszy to już nie mogłam patrzeć jak się ze sobą migdalą. I chyba nie tylko ja, bo zaraz któryś z chłopaków wypalił: 
- Ej, bo śniadanie mi się wraca. Może wybralibyście się w jakieś ustronniejsze miejsce? 
Wzięli sobie tę uwagę do serca, Shark coś pomruczał pod nosem, ale już za chwilę opuścili stołówkę. 
- Jeju - Michał złapał się za głowę i oparł łokcie o stół - Po co on ją tu zaprosił? 
- Chciał się pewnie pochwalić... albo zaszpanować. 
- Raczej to drugie. - mruknęłam. 
- Ale dajcie spokój, nie liczy się wygląd tylko wnętrze. - w Kurku jak zwykle obudził się duch filozofa. 
- Czy ja mieszkam w zakładzie dla psychicznie chorych, bo czasami mam takie wrażenie? 


Carmen

Nie mogłam już patrzeć na tę dwójkę. Zachowywali się jak jakieś nastolatki, które nie widziały się wieczność. Od tego słodzenia aż było mi niedobrze. Odniosłam talerze i wyszłam stamtąd, nie mogąc już dłużej się temu przyglądać. Współczuję Miśkowi, bo on dzieli z nimi pokój, biedak musi wszystko znosić. Szkoda mi go, bo on jest taki miły, przyjacielski i w ogóle taki miśkowy, natomiast jego przyjaciel to zupełne przeciwieństwo. Po treningu chłopaków każdy poszedł w swoją stronę, a ja postanowiłam wybrać się na długi samotny spacer. Musiałam przemyśleć pewne sprawy. Do pokoju, który dzieliłam z Zuz wróciłam późno, moja friend już spała. Wzięłam szybki prysznic przebrałam w piżamę i położyłam się na łóżku. Jak na złość nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok. Postanowiłam, że posłucham muzyki może pomoże mi zasnąć. Na szczęście tak się stało. Niestety mój sen nie trwał długo. Wczesnym rankiem mój organizm odmówił dalszego snu, więc niepocieszona tym faktem zwlekłam się z łóżka, odbyłam poranną toaletę, ubrałam dres i wyszłam upewniając się, że uprzednio nie obudziłam Zuzi. Udałam się nad staw, tam stoi ławka i zawsze na niej można porozmyślać i powrzucać kamyczki do wody. Dzisiaj nie była pusta, tak jak była codziennie. Siedział na niej dobrze znany mi osobnik. 
- Co tak wcześnie tutaj robisz? Nie powinieneś odpoczywać przed kolejnym treningiem? 
- O to samo mógłbym Ciebie zapytać. Od kiedy to z ciebie taki ranny ptaszek? 
- Jakoś nie mam ochoty na sen i nie jest to niczym spowodowane. 
- Akurat czekaj, bo uwierzę… 
- Chwileczkę czy Ty coś sugerujesz? 
- Ja nie, ale śmiem twierdzić, że jesteś zazdrosna - ten jego cwaniacki uśmieszek zawsze doprowadzał ludzi do irytacji. 
- Pff ciekawe o kogo…- udawałam, że nie wiem o kim on mówi 
- Dobrze wiesz i znasz. Taki wysoki pan o czarnych, krótkich włosach, bardzo umięśniony i zarazem posiadający cięty język. Ma wysoką dziewczynę o blond włosach, które falują jak w reklamie szamponu. 
- Bardzo śmieszne.
- Jesteś piękniejsza jak się złościsz - pokazał mi język, za co dostał kuksańca w bok. 
- To bolało - powiedział oburzony i oczywiście udawał wielce obrażonego mości pana. 
- Od kiedy to ty taki wrażliwy jesteś? 
- Od dziecka! 
- No tak, jak mogłam zapomnieć - o ironio tak lubię być czasami wredna taka moja natura - Co jest? - wyraźnie posmutniał. 
- Nic. 
- Właśnie widzę. Coś nie tak z Agą? 
- Nie potrafimy ostatnio się porozumieć - mówił jednocześnie bawiąc się obrączką. 
-To przejściowe, wszystko się jeszcze ułoży, zobaczysz.
- Tak bym tego nie nazwał… 
- Czy Ty chcesz mi powiedzieć, że Agnieszka ma kogoś oprócz ciebie? 
- Mhym. 
- Nie wierzę, to nie w jej stylu. 
- Pozory mylą - powiedział, po czym wrzucił kamyk do wody i wstał z ławki 
- Łukasz tak bardzo mi przykro… 
 

Zuza

Obudził mnie dźwięk mojego telefonu. Trochę poirytowana jęknęłam w poduszkę, ale podniosłam się z niechęcią by go odebrać. Kątem oka zauważyłam jeszcze, że Carmen już nie śpi, a nawet jej nie ma w pokoju. Doczłapałam się do komody. 
- Halo - mruknęłam. 
- Cześć, córeczko! - zaświergotała moja mama po drugiej stronie. 
- No hej, mamuś - ożywiłam się. - Coś się stało, że dzwonisz tak wcześnie?
Potem wytłumaczyła mi, że musiała zatelefonować, bo się już o mnie martwi i bardzo się stęskniła, a wczesna pora wynika z tego, że gdy wieczorem wraca z pracy, nie ma czasu na zrobienie czegokolwiek. 
Kończąc rozmowę dodała: 
- A i ucałuj od nas Carmen. Pozdrów ją serdecznie i złóż jej życzenia urodzinowe. 
Nagle mnie olśniło. 
URODZINY CARMEN!
To już za dwa dni! 
- Dziękuję, mamo. Na pewno jej przekażę. 
- Pa, córeczko. 
- Pa, mamo. 
Kończąc połączenie miałam w głowie tylko jedną myśl. Musiałam zorganizować przyjęcie urodzinowe dla Carmen. Trzeba było zabrać się do pracy jak najszybciej. 
Chciałam położyć się jeszcze chociaż na chwilkę pod ciepłą kołdrę i trochę się zdrzemnąć, kiedy drzwi niespodziewanie się otworzyły. Stanął w nich Misiek, przecierający oczy. W niemałym szoku obserwowałam jego dalsze poczynania. Wszedł, zamknął dokładnie drzwi, powalił się na moje łóżko, okrył starannie kołdrą i przymknął powieki, powoli zasypiając. 
- Michał? - wykrztusiłam, bo nadal stałam jak wryta. - Co ty... 
- Zażalenia proszę składać do tych tam za ścianą - mruknął, przekręcając się na drugi bok. 
No tak, mogłam się tego domyślić. Bartman i jego Barbie. Przycupnęłam sobie na skraju łóżka, odgarniając trochę jego nogi, na co on znowu przekręcił się w moją stronę i otworzył zaspane oczy. 
- To nie mogli im dać osobnego pokoju czy coś? 
- Mnie nie pytaj. Widocznie nikt nie okazał się tak wspaniałomyślny. 
Dało się po nim zauważyć, że ma już tego dość. I tak go podziwiam. Ja z Bartmanem nie wytrzymałabym w jednym pokoju jednego dnia. Co ja mówię? Godziny! 
- Zuza, ja cię proszę. - mówiąc to, usiadł. - Mogę spać u was? Błagam. - Spojrzał na mnie z nadzieją. 
Westchnęłam.
- Jak widzisz mamy tylko dwa łóżka. Carmen nie powinna mieć nic przeciwko, no ale sam widzisz. 
- Mogę spać nawet na podłodze. Wszystko, tylko nie z nimi w jednym pokoju. Proszę, mogę? 
Co ja mogłam zrobić? Chyba nie wypadało odmówić. A jeden współlokator w tę czy w tę stronę nie robi różnicy. 
- Jasne, nie ma sprawy. - odparłam z uśmiechem, a Kubiak odetchnął z ulgą, opadając z powrotem na poduszki. 
- Naprawdę było tak źle? - zaśmiałam się i zmierzwiłam mu włosy. 
- Nawet nie pytaj. 



Carmen  

Nie mogłam patrzeć na jego smutne brązowe oczęta. Przytuliłam go, tak po przyjacielsku. Miło było wdychać jego perfumy. Ponownie spojrzał w moje oczy, odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła. Jednak po chwili przyparł nie do drzewa, opierając się rękami o jego konar. Niedługo później nasze usta się spotkały. Na początku całował delikatnie, by później coraz zachłanniej i namiętniej. Gdzie podział się mój rozsądek?! Nie powinnam tego robić! Zarzuciłam mu ręce na szyję, a jego znalazły się na mojej talii, aby później spocząć na plecach. Jego usta powędrowały na szyję, jego zarost drażnił skórę. Jasna cholera, dziewczyno to twój przyjaciel! Odsunęłam się od niego. Nie powinno do tego dojść.  
- Przepraszam, poniosło mnie - powiedział skruszony 
Położyłam dłoń na jego policzku, a on pocałował jej wnętrze. 
- Wybaczam, ale nie rób tego już nigdy więcej. 
- Oczywiście - jego uśmiech jest zabójczy, normalnie tak jak u Kubiego. 
W dobrych nastrojach wróciliśmy do ośrodka. Ale gdybyśmy zakochańców nie spotkali dzień byłby stracony. Mogliby chociaż nie pokazywać całemu światu jacy to oni zakochani w sobie na zabój. Jak ich widzę to odzywa się we mnie odruch wymiotny. 
- O zobacz, idą nasze zakochańce - powiedziałam do Łukasza. 
- Masz jakiś problem dziewczynko? - usłyszała moją uwagę i musiała zripostować. 
- Dziewczynki idź sobie poszukaj w przedszkolu. 
- Carmen mogłabyś być milsza - ooo ZB9 zabrał głos. 
- Niby z jakiej racji? 
- Bo to jest moja dziewczyna i nie pozwolę jej obrażać. 
- A ona mnie może tak? 
- Widzę, że już wolni nie wystarczają skoro bierzesz się za żonatych. 
- Bo ja nie mam innych zajęć tylko odbijać mężów żonom. 
- No widocznie nie. 
- Idź spojrzyj w lustro, bo takiej tapeciary to nikt by nie chciał. 
- A takiej jak Ty ? 
- Nie przeginaj.
- Chodźmy bo nie mam zamiaru tracić czasu na rozmawianie z kimś takim - powiedziała i pociągnęła Zbyszka za rękę i poszli w las. 
- Jak takie coś może chodzić po ziemi?
- Nie przejmuj się nią - no tak nie ma to jak pocieszenie przyjaciela. 
Nie miałam pojęcia, że to dopiero początek zemsty tej całej Andżeliki. Co ona sobie myślała, że co ona jest najpiękniejsza, najmądrzejsza i w ogóle naj, naj? Szliśmy korytarzem milcząc, a potem każdy poszedł w swoją stronę.