wtorek, 24 lipca 2012

IX. Widzieć ile szczęścia w sobie kryje każda mała rzecz Cieszmy się z małych rzeczy bo wzór na szczęście w nich zapisany jest...


Carmen
 
Jak na złość wszystkich gdzieś wywiało. Nie ma się do kogo odezwać, a przecież sama do siebie, ani do ścian nie będę gadać. W psychiatryku nie mam zamiaru wylądować. Z racji tego postanowiłam sobie pospacerować. Zabrałam ze sobą aparat i wyszłam z pokoju. 

W tym samym czasie: 

- Uwaga, uwaga do wszystkich jednostek, zagrożenie na horyzoncie. Carmen przechodzi obok konferencyjnej. Bez odbioru…- przekazał przez krótkofalówkę pewien głos. 
- Musimy się schować i być cichutko, aby nas nikt nie usłyszał - zarządził Magento. W końcu był kapitanem. 
- Tak jest, szefie - zasalutowali pozostali i nastała cisza jak makiem zasiał. 
Miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale kiedy się odwracałam nikogo tam nie było. Chyba mam już jakieś halucynacje.  Wyszłam z ośrodka i od razu uderzył w moją twarz wiaterek, który niósł ze sobą zapach lasu i wakacji. Skierowałam swoje kroki nad jeziorko. A później udałam się w stronę miasta, zatrzymując się obok fontanny i robiąc kilka zdjęć ludzi, który się tam znajdowali. Dzieci bawiące się w fontannie, widok przepiękny. 


Zuza

- Jak może wiecie, albo i nie, Carmen ma jutro urodziny - zakomunikowałam - Tak więc…
- Jutro?! - wypalił Rekin. - Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?! Gdzie ja w tej dziurze zabitej dechami znajdę dla niej odpowiedni prezent?! 
- Przepraszam  bardzo - spojrzałam  na niego takim wzrokiem, że jakby mógł zabijać, to Shark już  dawno wąchałby kwiatki od spodu.  A tak się akurat składało, że siedział zaraz na pierwszym miejscu przy długim stole, więc mogłam go bacznie obserwować. - Czy rodzice nie nauczyli, że to nieładnie komuś przerywać? A jeśli chodzi o prezent… Hm… Postawisz na swoje umiejętności plastyczne. Zrobiony własnoręcznie podobno cieszy najbardziej. 
Odburknął coś pod nosem, ale już nie zrozumiałam. 
- Tak więc chciałabym, żebyśmy zorganizowali dla niej przyjęcie urodzinowe. Kto jest za? 
Wszyscy  jak  jeden mąż podnieśli ręce do góry. 
- Cóż za zgodność – skomentowałam, kiwając z uznaniem głową – Jak nigdy… Teraz zajmiemy się…
I znowu mi przerwano.  Nie, to nie był Rekin. Tym razem do sali wpadło dwóch chichoczących mężczyzn. I nie żartuję, zachowując  się  jak nastolatki, zajęli miejsca na samym końcu, nadal się śmiejąc. Ja nie wiem co oni brali, ale takich to jeszcze ich nie widziałam. 
- Ziomek? Guma? - mina Magneto była najprościej mówiąc: bezcenna. Zresztą tak  jak naszej większości. - Może powiecie o co chodzi, to pośmiejemy się razem? 
Łukasz spoważniał na chwilę, szybko się ogarnął, ale nie powiedział ani słowa, tylko pokręcił przecząco głową. Co jak co, ja już się bałam co oni znowu wykombinowali. 
- To może przejdźmy do sedna sprawy - rozpoczęłam po raz kolejny - Musimy się streszczać, bo Carmen zacznie nas w końcu szukać. Postanowiłam, że każdy będzie miał przydzielone zadanie do wykonania. Tak będzie o wiele szybciej i prościej. Po pierwsze, trzeba zaklepać stołówkę, żeby nikt obcy się wtedy tam nie kręcił. Najlepiej na cały wieczór. 
To prychnięcie, jakie usłyszałam, mogło pochodzić tylko z jednego źródła. Nie ma na świecie bardziej aroganckiej osoby niż Shark. Przynajmniej ja jeszcze takiej nie spotkałam. 
- Na cały wieczór? Chyba chciałaś powiedzieć na całą noc - zaśmiał się kpiąco. 
- Okej, w takim razie znalazłeś już sobie zajęcie. Ta kwestia należy do ciebie. 
Chyba udało mi się sprowadzić go do parteru. Chociaż na chwilę. 
- Jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa. Urodzinowy tort. Mamy jakichś zdolnych cukierników w kadrze? 
Kuraś zerknął na Jarosza z tajemniczym błyskiem w oku. 
- Kubusiu? My się już tym zajmiemy, prawda? 
- Oczywiście - Rosso puścił mu oczko. 
- Tylko chłopaki - zastrzegłam - Żeby Spała nie została zmieciona z powierzchni Ziemi. 
- Spokojna głowa. Takich trzech jak nas dwóch, nie ma ani jednego. - wyszczerzyli się. 
- Dobra... To te ważniejsze rzeczy mamy już z głowy. Teraz będę miała ogromną prośbę do Miśka. 
Od razu spojrzałam błagalnie na siedzącego cichutko Kubiaka. Dzisiaj jakoś wyjątkowo się nie udzielał. 
- Michał - zaczęłam najmilej jak umiałam, żeby nie powiedzieć, że słodko - Zaśpiewasz dla Carmen, prawda? 
- Phi... Jeszcze czego - założył ręce na znak protestu - Nie ma takiej opcji. Ja nie umiem śpiewać. 
- Misiek, proszę...
- Zgódź się Misiu, Zuzia tak ładnie prosi...
Za ten tekst zdzieliłam Sharka, tym, co miałam pod ręką. Padło akurat na plik kartek leżący na stole. 
- Auć! Za co?! - zasłonił się szybko rękami. 
- Za chęci do życia i miłość do ojczyzny - odparłam. 
- To się nazywa przemoc w rodzinie - odezwał się Zati - Podobno karalna. 
- Okej, pójdę siedzieć, ale przynajmniej w słusznej sprawie.
Z tymi kartkami to może mnie trochę poniosło, ale naprawdę w słowniku tego człowieka nie istnieje takie pojęcie jak „przyzwoite zachowanie”. 
Żeby trochę ochłonąć, usiadłam między Marcinem a Cichym, bo Bartman doprowadzał mnie swoim wzrokiem do szewskiej pasji. Tak, nawet to, że na mnie patrzył już mnie irytowało. 
- Chłopaki, skupcie się. - poprosiłam. - A teraz potrzebujemy jeszcze kogoś, kto będzie uważał, by Carmen pod żadnym pozorem nie zbliżała się do stołówki, bo inaczej z niespodzianki nici. Potrzebujemy kogoś w stylu obserwatora terenu - uściśliłam. 
- No to ja proponuję naszego kapitana. - Zgłosił swoją kandydaturę Kubiak. 
- A znasz taki żart o mrówce, jak mówi: Słoniu, schowaj się za mną, ja się mniej rzucam w oczy? - zadrwił Bartman. 
Faktycznie, Marcin z powodu swojego wzrostu nadawał się do tej roli akurat najmniej. 
- A ja właśnie myślę, że nadaje się do tego idealnie. - Stwierdziłam tak, dlatego, by zagrać Zibiemu na nosie i żeby nie wszystko szło po jego myśli. 
Przybijając sobie z El Capitano triumfalną piąteczkę, poganiałam chłopaków:
- Zmykajcie na salę, bo wreszcie i mi się dostanie od trenera. I tak już wystarczająco dużo czasu wam zabrałam. 
Podczas gdy Orzełki poprawiały po sobie krzesła i ociągając się opuszczały salę konferencyjną, obserwowałam wśród nich Miśka. Może nie był do końca zadowolony z tego, że poprosiłam go, żeby zaśpiewał dla Cam, ale czułam, że zmięknie i gdy przyjdzie co do czego, to zgodzi się bez wahania. Jakby na potwierdzenie moich myśli i rozwianie wszelkich wątpliwości, zatrzymał się w progu i serdecznie się do mnie uśmiechnął, a zrobił to tak, że nie sposób było tego uśmiechu nie odwzajemnić.  


Carmen 

No gdzie oni wszyscy są? To wcale nie jest śmieszne! Oni na bank coś knują, ale co? No nic, posiedzę sobie obok fontanny, może jednak ktoś sobie o mnie przypomni. Albo i nie. A co mi tam, przynajmniej raz będzie cicho. 
- Hej Cam, co tak sama siedzisz? - zagadnął Jamal, przechodząc obok. 
- Cześć Mieszko, no jak widać nikt mnie nie kocha, wszyscy zajęci sobą i swoimi sprawami, zresztą gdzieś ich wszystkich wcięło - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
- Mogę się dosiąść? - zapytał jakby nie wiedział jak brzmi moja odpowiedź. Zapewne udawał, jest mistrzem w tym swoim graniu. 
- Jasne, jeszcze się pytasz - odparłam z rozbawieniem. 
- Pytam na wszelki wypadek, gdybyś nie potrzebowała mojego nudnego towarzystwa. 
- Nie jesteś nudny! Przestań tak gadać, bo rzeczywiście tak pomyślę. Wręcz przeciwnie, bardzo lubię Twoje towarzystwo. 
- Ooo, bardzo mi miło - strzelił uśmiech nr 5 pod tytułem: wiem, że jestem zaje***ty. 
- Ale nie pomyśl sobie nie wiadomo czego - no tak, ja i te moje głupie teksty. Idiotka… 
- O co Ty mnie w ogóle posądzasz? - zapytał z tym swoim Hollywoodzkim uśmiechem. 
- Hmm dobre pytanie…- oboje zaczęliśmy się sami z siebie śmiać. Jak się dwóch takich wariatów spotka to koniec. 
Uruchomił swojego laptopa i zaczął coś wstukiwać w klawiaturę. Wstyd zapytać co robi. Zapewne statystyki uzupełnia, no i sprawdza wszystko to, co mu jest potrzebne. 
- Cóż tam tak natarczywie wstukujesz? Wstyd się przyznać, ale nie znam się na tych waszych statystykach 
- Oj tam, nie każdy musi wiedzieć. Jeśli chcesz to wytłumaczę ci co i jak? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. 
- Jeśli to nie będzie problem, to bardzo chętnie nauczę się czegoś nowego. 
- Żaden. Dla ciebie wszystko. 
- Ale bez takich wyznań.
- Jak zawsze musisz wszystko popsuć -udał oburzonego po tym co powiedziałam. 
- No wielkie dzięki. Foch - obróciłam się do niego plecami. 
- Taa, na 5 minut. To zaczynamy lekcję statystyki 
- Śmieszne bardzo… 
Tak więc przystąpiliśmy, Jamal do tłumaczenia, ja do słuchania i wszystkiego co mi przekazywał na temat statystyk. Nie powiem, bardzo ciekawie prawił na ten temat. Kto wie, może wybiorę się również i w tym kierunku. Nie wykluczam tejże możliwości. Z kolei on na nauczyciela świetnie się nadawał. Może gdzieś by go przyjęli. Dzieci by się ucieszyły, a rodzice byliby spokojni.  Siedzieliśmy i tak gawędziliśmy sobie. Trochę czasu minęło nawet nie wiem kiedy. Miło było spędzić trochę czasu w takim doborowym towarzystwie. 
- Tutaj jesteś, wszędzie Cię szukam -usłyszałam głos Olka. 
- Coś się stało - możecie się śmiać, ale przed Aleksandrem czułam respekt. 
- Nie, dlaczego od razu miało coś się stać? 
- Bo mnie szukasz. Wszystkich gdzieś wcięło, nie ma się kim zająć… 
- Można się dosiąść? 
- Jasne, miejsca aż zanadto i tak mnie nikt nie kocha. 
- A my? - powiedzieli chórem  
- Chociaż wy…- dodałam 
- Ale entuzjazm, nie ma co…- podsumował Olek. 
- A ja? - zapytał pan, który obok przechodził. 
- Ty też Jarząbku, ale nie pal tyle papierosów, bo przydasz się jeszcze tej kadrze na lata 
- Chyba sobie wezmę te słowa do serca. 
- Będzie mi niezmiernie miło 
- Dobra, koniec tego dobrego. Idziemy na obiad - zarządził nasz główny fizjoterapeuta. No i tak zrobiliśmy. Udaliśmy się na obiadek. 
  
 
Zuza
 
Dzień urodzin. Trener Anastasi odpuścił chłopakom popołudniowy trening, by mogli zająć się przygotowywaniem przyjęcia dla jego córki. I chwała mu za to, bo sama bym tego nie ogarnęła. Nawet w tak licznym gronie, każdy miał pełne ręce roboty i z całą pewnością się nie nudził. Z wyjątkiem jednej osoby. 
- Może byś tak z łaski swojej pomógł nam w czymś? Michał doskonale wie jak przyczepiać te balony i nie musisz nim dyrygować. - Zwróciłam się do Bartmana, gdy pędziłam sprawdzić jak radzą sobie Bartek i Kuba z przygotowywaniem tortu. 
- Pomagam ci! - krzyknął za mną - W końcu ktoś musi tego wszystkiego doglądać! 
Pokręciłam tylko ze zrezygnowaniem głową i wpadłam do kuchni. Tam nie poczułam się lepiej, bo... załamałam ręce. 
- Chłopaki... ? - wyjąkałam. 
Wszędzie walały się stosy brudnych naczyń, podłoga była biała od mąki, wszystko począwszy od szafek po lodówkę i kuchenki upaćkane było różnymi rodzajami kremów, mas i nie wiem czego jeszcze, a na środku tego pobojowiska Kuraś i Jarski w fartuszkach, które wcale nie wyglądały lepiej. 
- Już kończymy - zakomunikował Rosso, układając na kolorowym czubku ciasta cukrowe różyczki. 
Jedno mogłam im przyznać, mimo tego jaki bałagan zrobili, tort prezentował się wspaniale. Sama na pewno bym lepszego nie zrobiła. 
- Wow, chłopaki. Jest cudowny. 
- Ma się ten talent, nie? - Bartek poruszał znacząco brwiami, zawzięcie mieszając coś w misce. - Chcesz trochę? - Wyciągnął w moją stronę łyżkę umoczoną w cukierkowo różowym kremie. 
- No pewnie. - Pochodząc bliżej, spróbowałam odrobinkę, - Pyszne, mogę jeszcze?! - Musiałam wytrzeć sobie usta, bo oczywiście całą mnie upaćkał. 
- Nie, jedzenie będzie później.  - Odparł twardo, cofnął łyżkę i wrócił do mieszania, a ja wystawiłam mu język. - A teraz już zmykaj, nie przeszkadzaj mistrzom w pracy. 
Wychodząc, ogarnęłam wszystko wzrokiem. Chłopcy poprzestawiali wszystkie stoliki na prawą stronę, by druga została pusta i można było swobodnie potańczyć. Gdzieś w kącie Winiar i Cichy przygotowywali sprzęt muzyczny, Misiek, Wiśnia i Igła wieszali kolorowe baloniki i inne dekoracje, a pozostali rozkładali na stołach przekąski i serwetki. Idealnie? Nie do końca. Dokładnie naprzeciwko mnie, w drugim końcu sali, z założonymi rękami stał Zbyszek i głupio mi się przyglądał. Przechyliłam nieznacznie głowę i uśmiechnęłam się do niego. Ja się do niego uśmiechnęłam?! Ten świat już całkiem oszalał. Żeby nie dać mu żadnej satysfakcji szybko się ocknęłam i przenosząc wzrok na Michała, powiedziałam: 
- Tylko nie spadnij z tej drabiny, bo Zbyś będzie niepocieszony. 
Uśmiechając się pod nosem, wyszłam, wymijając go w drzwiach jak gdyby nigdy nic. 


Carmen

Nie no, ja się tak nie bawię. Czy oni sobie ze mnie żartują, czy jak? Znowu ich gdzieś wsiąkło. Nie, to już jest szczyt wszystkiego. Moje rozmyślania przerywa dźwięk telefonu.
- Halo? 
- Wszystkiego najlepszego, szczęścia, zdrowia miłości i wiele słodyczy, brat ci życzy! 
- Dziękuję braciszku, mój Ty kochany. 
- Ależ nie ma za co, a jak tam ferajna? 
- Zła jestem na nich, bo już trzeci dzień pod rząd gdzieś znikają bez słow. Przepadli jak kamień w wodę. 
- Ej, ej spokojnie na pewno coś szykują 
- Akurat… 
- Mówię ci to, ja to czuję 
- Taa, ciekawe. 
- No co, mam taką intuicję, która nigdy nie zawodzi - widziałam jak się szczerzy, wypinając dumnie pierś. 
- Niech będzie.
- No i tak ma być. Trzymaj się 
- Papa.
Nie powiem, trochę mnie tym stwierdzeniem podbudował. Telefony dzisiaj się normalnie urywały. Cała moja rodzinka i znajomi, nawet znajomi znajomych dzwonili z życzeniami. Bardzo miłe uczucie, ale i tak się staro już czuję. Ubrałam się w normalniejsze ciuchy typu dżinsy, moją ulubioną bluzkę zeberkę, sandałki, włosy splotłam w warkocz, lekkie kolczyki i bransoletkę, którą dostałam od brata na 18-naste urodziny. Ogarnęłam się i wyszłam z pokoju, zamykając go. Na korytarzu cisza i pustka. To tutaj nie jest rzeczą normalną. Zawsze ktoś komuś kawał wywija, a dziś nic, cichuteńko.  Idę sobie korytarzem i czuję zapach ciasta, więc odruchowo kieruję się w stronę kuchni, chcąc zobaczyć co tam się dzieje. Jestem już niedaleko, kiedy na mojej drodze staje Łukasz. 
- Ooo, jak miło w końcu kogoś widzieć. Żarty sobie stroicie czy jak? - wydarłam się na mojego frienda.
- Też się cieszę, że Cię widzę, ale nie krzycz tak, bo mnie uszy bolą… 
- Sorry, ale tarasujesz mi przejście - Wrażliwiec się znalazł. 
- Nie można tam teraz wchodzić. 
- Niby dlaczego? 
- Bo dezynfekują kuchnię. Znaleźli jakieś robaki, prawdopodobnie karaluchy. 
- Nigdy nie umiałeś kłamać. Karaluchy o zapachu ciasta? - niezły żart z jego strony. 
- Chodź ze mną. 
- Nigdzie nie idę. 
- No chodź - ciągnie mnie za rękę, ale ja wyrywam się z jego uścisku. 
- Nie, postaw mnie na ziemi, wariacie - niesie mnie do lasu, ale nie wiem w jakim celu. 
Zapewne było nas słychać na pół ośrodka, jak nie w całym. Ale jakoś nikt nie wyszedł sprawdzić co się dzieje. 
- Łukasz, postaw mnie na ziemi do jasnej cholery! - drę się w tym lesie jak głupia. 
- Proszę bardzo Wać panno. 
- Po co mnie tutaj przywlokłeś? - tak, lubię rzucać takimi wyrazami. On i te jego pomysły. Zwariować można. 
- Zamknij oczy. 
- Tylko odstaw mnie całą i zdrową, bo inaczej będziesz miał kłopoty z moim ojcem. 
- Uspokój się, przecież nie jestem jakimś zboczeńcem, albo napaleńcem. Dobrze mnie znasz, więc się nie obawiaj. 
Tak jak polecił, tak też zrobiłam. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Poczułam jak zapina na szyi wisiorek. 
- Wszystkiego najlepszego, karmelku - wyszeptał mi do ucha, aż mnie ciarki przeszły. 
- Dziękuję -odwróciłam się do niego i rzuciłam na szyję - Jest piękny, nie musiałeś się tak wykosztowywać. Otrzymałam srebrny naszyjnik z napisem Carmen i do tego było przyczepione serduszko. 
- Koniec tych czułości. Już, no, moi drodzy - ten głos mógł należeć tylko do jednej osoby. No i nie myliłam się. 
- Paweł, czyżbyś był zazdrosny? 
- No powiedzmy, że czuję się poszkodowany zaistniałą sytuacją 
- I co ja z wami mam? 
- Wszystkiego naj, naj, najlepszego. No i żebyś znalazła tego swojego rycerza. 
- Dziękuję - przytuliłam mojego „braciszka” żeby nie poczuł się odrzucony. Dostałam od niego nowiuśkiego ipoda. 
- Dziękuję wam, jesteście kochani. Moi wariaci, nie musieliście aż takich prezentów kupować - przytuliłam ich jeszcze raz. 
- To dla nas drobiazg - uśmiechnęli się serdecznie. 
Guma wziął mnie na barana i poszliśmy do ośrodka, śmiejąc się co chwilę. 
- Jak masz zamiar zmieścić się w tych drzwiach? - zapytałam Pabla.
- Możemy wejść oknem jeśli chcesz. 
- Zabawne… 
Jakoś udało nam się wejść do środka bez szwanku. Skierowaliśmy się do sali konferencyjnej, ale tam nikogo nie było, więc padło na stołówkę. Cały czas śmialiśmy jak nienormalni. No ale to przez Pawła, który opowiadał kawały. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz